Skip to content

Październik 2021 – Ukoronowanie

Ostatni kwartał 2021 roku trwa w najlepsze a ja dopiero publikuję podsumowanie miesiąca otwierającego tenże okres. Ostatni wpis z tego cyklu zakończyłem akapitem, w którym padło pobożne życzenie o lepsze samopoczucie zdrowotne. Minęła jedna doba od publikacji tego wpisu i (…) stało się. Czas więc przeanalizować Październik 2021 – Ukoronowanie. Odnośniki do poprzednich wpisów zamieszczam poniżej.

Pod nogami kłody

Jeśli wydaje Ci się, że wykorzystałeś już limit pecha to możesz mieć rację (…) może Ci się to tylko wydawać. Ja miałem tak dokładnie w poprzednim miesiącu. Po niepowodzeniu w Łodzi i przeziębieniu wróciłem do regularnych treningów, ale niestety nie na długo. Organizm był podatny na infekcje i łapał je jak zastawiona pułapka grasujące myszy.

Efekt był taki, że październik ponownie okazał się miesiącem o znacznie mniejszej aktywności biegowej, niż kilka poprzedzających go miesięcy. Chwilami sam nie wierzyłem, że wpadłem w aż taki wir niemocy.

Ogółem w dziesiątym miesiącu bieżącego roku wykonałem 20 jednostek treningowych w ciągu 20 dni. Pozostałe 11 dni było wolnych od biegania.

OkresIlość dni treningowychIlość jednostek treningowychLiczba dni wolnych
1-3 październik330
4-10 październik552
11-17 październik443
18-24 październik116
25-31 październik770
Ogółem202011
Tabela poszczególnych tygodni treningowych w październiku 2021

Miesiąc zakończyłem z przebiegniętymi 250 kilometrami. Łączny czas biegu wyniósł 19 godzin i 52 minuty. Średni dystans pokonany na jednym treningu to 12,5 kilometra. Idąc jednak krok dalej i wyciągając średnią z całości to tempo w październiku oscylowało na poziomie 4:35/km. Spoglądając na tę ostatnią wartość i porównując ją do miesięcy poprzednich widać, że ten parametr lekko zmienia się. W tym miejscu mogę zdradzić, że w kolejnym podsumowaniu wystąpi wyraźne odchylenie od normy.

Październik w telegraficznym skrócie

Przeziębienie, które przytrafiło mi się w połowie września męczyło w niewielkim, ale jednak stopniu do końca miesiąca. Jak sam siebie obserwowałem szczególnie uciążliwy był kaszel. Nie mogłem się z nim uporać ponad dwa tygodnie. Nowy miesiąc rozpocząłem, więc od swobodnych rozbiegań.

Pierwszy pełny tydzień października upłynął na dojazdach do pracy. Jak już wspominałem we wpisie podsumowującym wrzesień postanowiłem wyprowadzić się z Warszawy. Wiedziałem, że będę musiał sterować swoim treningiem. Decyzja o dojazdach do stolicy wiązała się bowiem z ograniczeniem nieco dni treningowych. Zmniejszenie ilości jednostek to nie jedyny minus. Liczyłem się również z faktem, że będę musiał realizować je wcześnie rano, tak aby o 6:00 być już po, lub późno wieczorem rozpoczynając najwcześniej o 21:00. Ta druga opcja to dla mnie zupełna nowość, jeśli spojrzeć na to jak wyglądały moje treningi w ostatnich minimum pięciu latach.

Nowy (nie)ład

Ograniczenia związane z przebytą infekcją i nową logistyką sprawiły, że trenowałem w zasadzie bez planu. Postanowiłem biegać zgodnie z aktualnym samopoczuciem, jakie towarzyszyło mi konkretnego dnia. Może wydawać się to zupełnie nielogiczne, ale ja zwyczajnie potrzebowałem zaadoptować się do nowych realiów. Nie chciałem mieć „ciężkiej” głowy, że danego dnia mam zrobić to czy tamto i koniec kropka. Dodatkowo fakt zbliżającej się być może kolejnej fali koronawirusa utwierdzał mnie w przekonaniu, że i tak już praktycznie w obecnym roku nigdzie nie wystartuję. Rozsądek podpowiadał mi, że nie ma potrzeby dodatkowo eksploatować organizmu tylko powoli myśleć nad przyszłym rokiem.

W okresie tym wykonałem m.in. wcześnie nad ranem (dla niektórych jeszcze w nocy) lekki trening progresywny na dystansie 10 kilometrów. Rozpocząłem wolno, bo od 4:45/km a z każdym kolejnym kilometrem nieco przyśpieszałem. Zakończyłem ostatni kilometr w 3:53/km. Trening ten wykonałem na asfaltowo-chodnikowej pętli długości około 1,5 km w której praktycznie lekki podbieg i lekki zbieg występował w stosunku 50%-50% długości. Pętla nie miała zatem praktycznie żadnego płaskiego odcinka.

Drugim ciekawszym treningiem były podbiegi. W weekend byłem w Łodzi, więc na miejsce tego rodzaju siły biegowej wybrałem ulicę Tamka tuż obok obiektu AZS. Długość podbiegu wynosiła około 180 metrów a nachylenie było dość mocno odczuwalne. Wykonałem 12 takich powtórzeń średnio po 34-35 sekund, natomiast przerwa pomiędzy nimi była dość długa, bo wynosiła półtorej minuty. Większość przerwy zajmował mi luźny zbieg, ale też kilka ostatnich sekund odpoczywałem w miejscu.

Nic nie wskazywało

Kolejny, drugi tydzień października rozpoczął się zupełnie niewinnie. Pierwszą jednostką był ponownie bieg z narastającą prędkością na dystansie 10 kilometrów. W odróżnieniu do podobnego treningu sprzed tygodnia biegałem go późnym wieczorem. Ponownie rozpocząłem wolno, bo od 4:50/km a kończyłem w 3:45/km. Z każdym kolejnym kilometrem czułem się dużo swobodniej.

Tydzień ten był już jednak mniej obfity w bieganie. Zaliczyłem cztery dni treningowe przy trzech wolnych. Pracowałem pięć dni wraz z dojazdami.

W wolną sobotę wybrałem się do lubelskiego Ogrodu Saskiego, by tam po kilku kilometrach luźnego rozbiegania wykonać krótkie podbiegi. Pofałdowany park oferuje wiele wariantów podbiegów (różne długości i stopnie nachylenia). Ja jednak wybrałem górkę, na której trenowali uczestnicy treningów organizowanych przez Sklep Biegacza, gdy ten funkcjonował jeszcze w Lublinie. Podbieg ten liczy około 70 metrów. Zaliczyłem 12 odcinków. Wbiegałem po 14-15 sekund, natomiast przerwa wynosiła 45 sekund. Pod koniec treningu czułem pewny dyskomfort mięśniowy. Było to dla mnie o tyle dziwne, że ani długość podbiegu, ani ilość powtórzeń nie powinna robić na mnie większego wrażenia. To był jednak pierwszy znak, że nadciąga coś większego (…)

Trafiony, zatopiony

Kolejnego dnia już nie było mowy o żadnym bieganiu. Nad ranem obudziła mnie wysoka gorączka i ból mięśni. Praktycznie cały dzień spędziłem w łóżku. Z każdą kolejną godziną temperatura wzrastała. W poniedziałek sytuacja uległa jeszcze pogorszeniu. Gorączka dosłownie ścinała mnie z nóg. Podczas snu oblewały mnie poty. Dodatkowo pojawiał się silny ból głowy a mięśnie w udach nie odpuszczały. Po sobotnich krótkich podbiegach? Nie no nie możliwe!

Miałem możliwość, więc siedziałem w domu i nigdzie się nie ruszałem. Powoli gorączka ustępowała na rzecz osłabienia. Karta się odwróciła. Teraz z trudem było przekroczyć wartość 35*C. Notoryczne osłabienie i rozleniwienie. Sen towarzyszył mi przez zdecydowanie większą część doby. Aż w końcu po kilku dniach straciłem węch, który nie powrócił do dnia dzisiejszego. Na wielkie szczęście nie ucierpiały nawet na jeden dzień kubki smakowe.

I w zasadzie w tym miejscu mógłbym zakończyć ten wpis, bo niewiele się biegowo już później wydarzyło, ale jednak postanowiłem nie pozostawać zupełnie bierny.

Powrót będzie ciężki

Biorę na klatę to co się wydarzyło. I tak uważam, że miałem niezłego farta, że przez blisko półtora roku nie zostałem trafiony. Praca bezpośrednio z klientami, częste podróże komunikacją publiczną sprawiały, że praktycznie każdego dnia byłem w mniejszym, lub większym stopniu narażony na złapanie jakiegoś wirusa. A muszę też przyznać bez ogródek, że nie byłem przesadnie ostrożny w tych sytuacjach i zwyczajnie „czekałem” na to, aby „odklepać” swoje. Fakt, faktem „trafiło” mnie w mało spodziewanym momencie, bo raptem trzy tygodnie po przeziębieniu.

Tak jak wspomniałem już wcześniej nie jestem typem osoby, która przez długi czas siedzi bezczynnie na czterech literach. Po kilkunastu dniach zacząłem wychodzić na bardzo spokojne rozbiegania. Ależ to było ciężkie! Postój podczas luźnego biegania? Kiedyś to bym się zaśmiał chyba pod nosem. Teraz do śmiechu nie było mi zupełnie.

W taki sposób przetruchtałem praktycznie ostatni tydzień i zamknąłem październik. O żadnych akcentach czy nawet przebieżkach nawet nie myślałem. Osłabiony organizm sprawiał, że praktycznie wykonywałem treningi w tempie 5:00/km a mimo to zdarzało mi się, że oblewało mnie potami czy miałem trudności ze swobodnym oddechem po powrocie do mieszkania. Zazwyczaj pojawiał się nawracający suchy kaszel, który momentami wręcz podduszał. Wszystko by się zgadzało. Najmocniej ucierpiały górne drogi oddechowe.

Mimo przerwy całkiem aktywnie

Co prawda choroba częściowo wyłączyła mnie z uprawiania sportu na zewnątrz to jednak okres ją poprzedzający i kilka ostatnich dni października sprawiło, że nie był to zupełnie zmarnowany czas.

Od rozpoczęcia do zakończenia dziesiątego miesiąca bieżącego roku spacerowałem sporo, bo aż 103 kilometry. Był to zatem jak dotychczas największy objętościowo pod tym kątem miesiąc w 2021 roku. Ogólna ilość kroków nie była za to zbyt imponująca i wyniosła tylko 500 tysięcy, co jednak łatwo uargumentować sporą ilością pobytu w mieszkaniu. Taka ilość w przeliczeniu na dzień dałaby wartość 16,1 tysiąca.

Ostatni akapit tego wpisu zakończę w inny sposób, niż poprzedni. Nie chcę już nawet myśleć, czy limit pecha i pewnego rodzaju problemów został już wykorzystany czy nie. Zakończę to może tym razem cytatem:

„Niech się dzieje wola nieba, Z nią się zawsze zgadzać trzeba” Aleksander Fredro

Published inDziennik biegacza

Be First to Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.