Skip to content

Zagraniczne przygody biegowe – zawody

Po opublikowaniu wpisu dotyczącego moich zagranicznych przygód biegowych, w których nacisk położyłem na treningi, teraz przyszła kolej na zawody. Co prawda nie było ich do tej pory zbyt dużo, ale wspomnienia z nimi związane pewnością pozostaną na długo. Dlatego też postanowiłem się nimi z Wami podzielić. Pora zatem na “Zagraniczne przygody biegowe – zawody”. A jeśli ktoś przeoczył wpis poprzedni to może to szybko nadrobić, do czego gorąco zachęcam.

Szybki wyjazd, szybki powrót

Opis swoich dotychczasowych zawodów, w których miałem okazję wystartować poza granicami Naszego kraju rozpocznę od krótkiego wstępu. Warto, bowiem zaznaczyć, że nie wiązały się one z jakimś dłuższych urlopem wypoczynkowym. Były to wyjazdy stricte na zawody a ramy czasowe obejmowały zazwyczaj kilkadziesiąt godzin. Wiele z tych godzin spędzonych było podróży.

Jako ambitny biegacz amator zdaję sobie sprawę, że ostateczny wynik na mecie to efekt wielu czynników składowych. Pomijam już tutaj najważniejszy z nich a więc cały proces treningowy, podzielony na etapy i rozłożony w czasie. Bardzo istotne są również ostatnie godziny przed startem i mam tutaj na myśli jakość snu, spożyte posiłki, pod względem ilościowym i jakościowym, stopień zregenerowania itp.

Opisane przeze mnie dwie poniższe historie są dalekie od chociażby półprofesjonalnego bezpośredniego oczekiwania na zawody. Mimo wszystko zapadły w pamięć i traktuje je jako świetne przygody życia.

Biegowy Potop Szwedzki (rezerwat Långasjönäs – Szwecja)

Przygoda miała miejsce w dniach od 10 do 12 czerwca 2018 roku. Biegowy Potop Szwedzki, organizowany jest dla Polaków przez StenaLine i stanowi połączenie wycieczki z nutą rywalizacji. Na całość eventu składa się nocny rejs promem z Gdyni do Karlskrony, przedpołudniowa rywalizacja na wybranym dystansie 5, 10 lub 15 kilometrów trailowej trasy. Następnie aktywny czas wolny w Karlskronie oraz powrót, również nocą do kraju. Na pokładzie liczne atrakcje m.in. dyskoteka, prelekcja z gośćmi specjalnymi, czy uroczysta dekoracja, podsumowująca zmagania na trasach.

https://www.facebook.com/wybiegac.progress.by.mati/photos/a.1406517832757527/1722388881170419/?type=3&theater

Do Szwecji popłynąłem wraz z ekipą Sklepu Biegacza, jako partnerzy tego wydarzenia. Od strony technicznej sam bieg zabezpieczony był przez Festiwal Biegowy, który odpowiedzialny był za wytyczenie tras oraz pomiar czasu. Z racji tego, że uczestnictwo w Biegowym Potopie Szwedzkim wiązało się u mnie z rezygnacją z lubelskiego biegu „Chęć na Pięć”, rozgrywanego akurat w lesie zdecydowałem się wystartować na dystansie 5 kilometrów. Ktoś mógłby rzec, że to niedorzeczne. Podróżować cały dzień pociągami nad polskie morze, następnie całą noc promem do Skandynawii, aby przebiec się 5 kilometrów. Postanowiłem jednak sprawdzić się na dystansie, który pokonywałbym dzień wcześniej w rodzinnym Lublinie.

https://www.facebook.com/wybiegac.progress.by.mati/photos/a.1243555779053734/1753515061391134/?type=3&theater

Na miejsce rywalizacji uczestnicy zostali przewiezieni autokarami. Biegi odbywały się ok. 65 km od Karlskrony w rezerwacie Långasjönäs. Bardzo urokliwe miejsca , w których każdy pasjonat biegania i trekkingu znajdzie coś dla siebie.

Biegowy Potop Szwedzki to przede wszystkim przygoda, na którą wybierają się amatorzy biegania z różnych zakątków Polski, często w kilkuosobowych grupach. Wyjazd traktowany jest raczej jako dobra zabawa i integracja a rywalizacja ma znaczenie tylko dla wąskiego grona osób. Dlatego też sam bieg nie był dla mnie szczególnie trudny. Trasa jednak okazała się dość wymagająca i jej pokonanie zajęło mi niespełna 19 minut. W warunkach biegu ulicznego byłoby to dla mnie mówiąc delikatnie mizerny rezultat.

Zapis trasy biegu na dystansie 5 kilometrów.

Ostatecznie udało się przeciąć linię mety jako pierwsza osoba najkrótszego dystansu. Tak na prawdę zaplanowałem zdecydowany, mocny start i samotną ucieczkę. Stromy podbieg w pierwszej części dystansu był zdecydowanie punktem najważniejszym na tej trasie. Jego mocne pokonanie odbiło się na tempie w dalszej części biegu, ale pozwolił na wypracowanie skutecznej przewagi, którą utrzymałem do samego końca.

https://www.facebook.com/wybiegac.progress.by.mati/photos/a.1406517832757527/1724039501005357/?type=3&theater

A po rywalizacji dość sprawny powrót do portowego miasta, czas wolny i słynne na całą Karlskronę lody. Ich porcja zaskoczyła nawet takiego ostrego gracza (w tej kwestii) jak ja. Warto było jednak stać za nimi w dość długiej kolejce. Wieczór to powrót na prom, dekoracja i zabawa do późnych godzin nocnych.

Imprezy organizowane przez StenaLine oraz Festiwal Biegowy mogę polecić z czystym sumieniem. Jest to przede wszystkim dobra zabawa i wycieczka w bardzo rozsądnej cenie.

Mizuno Amsterdam Halfmarathon (Amsterdam – Holandia)

Wyjazd do stolicy Holandii miał miejsce w dniach od 18 do 20 października 2019 roku. Okazję uczestnictwa w wielkim wydarzeniu, na które składa się TCS Amsterdam Marathon, Mizuno Amsterdam Half Marathon oraz bieg towarzyszący 8K TCS otrzymałem od Mizuno. Wydarzenie to składające się z trzech biegów co roku gromadzi na starcie ponad 45 tysięcy uczestników z blisko 140 krajów! Zainteresowanych odsyłam do oficjalnej strony wydarzenia.

Zaproszenie na wyjazd otrzymałem 5 tygodni przed startem imprezy. Nie zastanawiałem się, ani chwili. Zdecydowałem, że tym razem pokonując pół Europy nie zadowolę się najkrótszym, około 8 kilometrowym dystansem. Nie jestem też maratończykiem, więc królewski dystans również od razu wyeliminowałem. Postanowiłem, że pobiegnę zatem półmaraton!

Podróż do Amsterdamu była długa i męcząca. Początkowo busem z Lublina do Poznania a następnie autem osobowym z Poznania do holenderskiej miejscowości Bussum zlokalizowanej około 25 kilometrów od centrum Amsterdamu. Łącznie 20 godzin przesiedzianych na czterech literach z podkulonymi nogami.

Po całej tej podróży szkoda był jednak wieczór spędzić w hotelu, dlatego ruszyliśmy pociągiem do centrum Amsterdamu a Amsterdam to jest jednak miasto cudów (…)

W szczegóły wdawać się nie będę, bo o niektórych sprawach zwyczajnie nie przystoi 😉 Powietrze pachnie jakoś tak dziwnie jakby ziołowo. W uliczkach nie wiedzieć czemu dominują akurat neony koloru czerwonego 😀 Byłem za grzeczny, aby to wszystko pojąć.

Kolejny dzień był przede wszystkim przeznaczony na odwiedziny biura zawodów. Wraz z ekipą odebraliśmy pakiety startowe i mogliśmy poczuć atmosferę tego wielkiego biegowego święta. Popołudnie i wieczór to oczywiście czas wolny, ale ja postanowiłem wrócić w miarę wcześniej do hotelu i położyć się spać.

https://www.facebook.com/wybiegac.progress.by.mati/photos/a.1406517832757527/2499235270152439/?type=3&theater

O dniu startu można byłoby napisać całkowicie oddzielny wpis, ale z racji tego, że jedynie wracam pamięcią do swoich dotychczasowych przygód biegowych a nie piszę o nich na bieżąco nie będę się nad tym długo rozwodził. Na pewno wiele rzeczy można było zrobić lepiej i z dużo większym spokojem. Stało się jak się stało i jest to już tylko historia.

Ze startem wiązało się sporo stresu. Kto mnie zna ten wie, że zaliczam się do biegaczy, którzy preferują wykonywanie jednostek treningowych o poranku. O ile start maratonu zaplanowany był na godzinę 9:30 a start biegu na 8 kilometrów na godzinę 10:10 o tyle półmaraton zaplanowano na godzinę 13:20. Wiedziałem o tym oczywiście już na kilka tygodni wcześniej, ale fakt ten delikatnie mówiąc nie był dla mnie zbyt pocieszający. Oczywiście przed wyjazdem nie kombinowałem nic z godzinami treningu. Z resztą byłoby to raczej nie możliwe, bo w tych godzinach po prostu byłem w pracy.

Sam dojazd na start, pozostawienie rzeczy w depozycie i dotarcie do strefy startowej to przeżycia, które zapamiętam na wiele, wiele lat. Jako uczestnik-gość Mizuno otrzymałem przydział startu ze strefy, która nie do końca odpowiadała moim aktualnym możliwościom a przede wszystkim nadziejom jakie łączyłem z tym biegiem. Ostatecznie udało się przedostać do przodu i uniknąć przedzierania się slalomem przez co najmniej kilkaset osób na pierwszych kilometrach trasy.

Zapis trasy biegu Amsterdam Halfmarathon

Jadąc do Amsterdamu z kiepską życiówką 1:24:54 liczyłem przede wszystkim na okazałe poprawienie rekordu. Po cichu w głowie krążyła nadzieja na rozprawienie się z barierą 1:20, która w przypadku moich rekordów na dystansie 5 i 10 kilometrów nie powinna stanowić większego problemu.

W strefie startu spotkało mnie już pierwsze rozczarowanie. Byłem wręcz przekonany, że w tak dużym biegu, którego limit ustanowiono na 20 tysięcy biegaczy będą zakontraktowani pacemakerzy. Ale nic z tych rzeczy. Próbowałem podpinać się pod formujące się kameralne trzy/czteroosobowe grupki wymieniając się krótkimi komunikatami w języku angielskim. Ostatecznie postanowiłem biec w miarę równo przez jak najdłuższą część trasy wspomagając się pod drodze dwoma żelami energetycznymi i wylewając wodę z nasiąkniętych gąbek na głowę i mięśnie czworogłowe ud.

Generalnie z trasy nie pamiętam zbyt wiele. Oczywiście doping był niesamowity. W Polsce jeszcze ani razu nie spotkałem się z czymś takimi. To było coś wyjątkowego!

W ostatniej fazie biegu na około 2-3 kilometry przed metą zdałem sobie sprawę, że odczyt GPS mija się z flagami oznaczającymi kolejne kilometry. Dla mnie to był jasny znak, że o złamanie 1:20 będzie niezmiernie ciężko. Nie znałem miasta i nie wiedziałem jak będą wyglądały te ostatnie fragmenty trasy.

https://www.facebook.com/wybiegac.progress.by.mati/photos/a.1406517832757527/2501952183214081/?type=3&theater

Ostatecznie wbiegając na Stadion Olimpijski, który gościł najlepszych sportowców globu w 1928 roku zdołałem jeszcze trochę przyśpieszyć, ale to było niewystarczające. Zakończyłem bieg z czasem 1:20:47, zajmując 103 pozycję spośród 14750 uczestników.

Październikowy start był moim ostatnim na dystansie półmaratonu, który z reguły biegam bardzo rzadko, bo raz lub dwa w roku. Być może, gdyby prowadzenie doświadczonych zająców udałoby się złapać barierę 1:20. Dwie sekundy na każdym kilometrze na pewno były tego dnia w moim zasięgu. Niestety brak znajomości trasy i uformowania się konkretnej, sprecyzowanej na dany wynik grupy w tym nie pomógł. Tak czy inaczej bieg ten z pewnością pozostanie na długo w mojej pamięci. Takiego ogromnego przeżycia nie sposób zapomnieć.

Zmęczenie zaczęło wychodzić, gdy emocje biegiem już opadły. Około półtorej godziny od zakończenia swojego biegu byliśmy już w aucie i rozpoczęliśmy podróż powrotną do Polski. Pierwsze godziny w samochodzie były jak walka z niewidzialnym wrogiem. Obolałe mięśnie i żołądek nie pozwalały zasnąć. 10 godzin podróży w aucie a następnie 3 w pociągu i o poranku dnia kolejnego dotarłem do Warszawy, skąd ruszyłem na zasłużony urlop do słonecznych Włoch.

Zagadkowa przyszłość

Przyznam szczerze, że dwie opisane powyżej przygody sprawiły, że złapałem bakcyla na więcej. Biegowy Potop Szwedzki był wyjątkowy przede wszystkim za sprawą rejsu promem, który w moim odczuciu był większą atrakcją, niż sam bieg. Mizuno Amsterdam Halfmarathon w połączeniu z dystansem maratońskim i biegiem towarzyszącym to z kolei wydarzenie światowego formatu.

Nie wiem jak będą wyglądać najbliższe miesiąc i lata. Rok 2020 jest zupełną niewiadomą i jego specyfikę będziemy zapewne wspominać minimum przed kilka kolejnych lat. Wiem jednak, że o ile zdrowie będzie mi pozwalało będę biegał w dalszym ciągu. Jeśli również będę pozwać na to finanse będę chciał odwiedzić kolejne kraje i stanąć na linii startu.

A Ty jaki swój start zagraniczny wspominasz najlepiej i dlaczego akurat ten? Podziel się ze mną opinią w komentarzu do tego wpisu, lub za pośrednictwem prywatnej wiadomości.

Published inDziennik biegaczaZawody

Be First to Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.