Po ubiegłorocznym starcie w Wiązowskiej Piątce zakończonym rekordem życiowym na poziomie 16 minut i 35 sekund stało się wielce prawdopodobne, że i pod koniec lutego 2024 roku pojawię się ponownie w podwarszawskiej Wiązownej. Zarówno organizacja jak i sam poziom rywalizacji stoi tam na wysokim poziomie a to sprzyja osiąganiu satysfakcjonujących wyników. Półmaraton jak i bieg towarzyszący na dystansie 5-ciu kilometrów to dla wielu osób świetna okazja do spotkania większej ilości biegaczy po tzw. zimowej przerwie, dlatego też frekwencja w Wiązownej, szczególnie jak na miesiąc luty jest zaskakująco wysoka.
Nim przejdę jednak do właściwej relacji z tegorocznych zawodów zapraszam wszystkich chętnych do przejrzenia podobnego wpisu sprzed roku.
Zapisy
Wzorem lat ubiegłych rejestracja na zawody została uruchomiona 1 grudnia 2023 roku. Tym razem dałem sobie kilka dni do namysłu, ale szczerze powiedziawszy nie trwało to zbyt długo. Po kilku dniach doszedłem do wniosku, że luty, uliczne pięć kilometrów i dobrze obsadzony bieg w Wiązownej to właściwy wybór. Długo nie zwlekając załapałem się na pierwszy okres zapisów przez co opłata startowa wynosiła jedynie 50 złotych, co w obecnych realiach można uznać za bardzo przystępną cenę.
Biuro zawodów
Tym razem do Wiązownej wybrałem się w bardzo podobnym składzie jak i rok temu. Swoją pomoc w transporcie szybko zadeklarował Mariusz a w tygodniu poprzedzającym start dołączył do Nas jeszcze Bartek. W odróżnieniu do wyjazdu sprzed roku na „pokładzie” zabrakło jedynie Krystiana, który niestety od wielu miesięcy boryka się z poważnymi problemami zdrowotnymi, które spowodowały u Niego całkowite zawieszenie aktywności fizycznej.
Z Lublina wyjechaliśmy około godziny 7:15 i w okolicach 8:30 byliśmy już na miejscu. Auto zaparkowaliśmy w pobliżu Gminnego Ośrodka Kultury, skąd mieliśmy około 800-set metrów do szkoły, w której w dniu zawodów wydawano pakiety startowe.
Szybki dojazd do Wiązownej sprawił, że czuliśmy spory komfort czasowy. Spacerkiem przeszliśmy do szkoły i odebraliśmy swoje pakiety. Podobnie jak rok temu już o 8:45 korytarze szkoły oraz sala gimnastyczna były mocno zatłoczone, to jednak na fakt godny uwagi zasługuje ekspresowe wydawanie pakietów. Skanowanie kodu QR po raz kolejny okazało się rozwiązaniem duży szybszym, niż przeszukiwanie list startowych i okazywanie dowodu potwierdzającego tożsamość.
I tak oto do startu biegu pozostało aż półtorej godziny, co w kontekście przygotowania numeru startowego, rozgrzewki nie zwiastowało żadnego niepotrzebnego napięcia. Wręcz przeciwnie.
Rozgrzewka
Kiedy wyjazd na zawody jest wspólny o rozpoczęciu rozgrzewki i jej przebiegu zazwyczaj to ja decyduję. Nikomu nic nie narzucam, ale zazwyczaj też nie ma w tym zakresie większych różnic zdań. Rozgrzewka, jej elementy czy nawet pewne rytuały to bardzo indywidualna kwestia, dlatego każdy ma tutaj pełną dowolność. Nauczony jednak pewnym doświadczeniem zakładam pewne ramy czasowe, tak aby nie okazało się, że te kilka minut „w tę lub w tamtą” zrobi istotną różnicę przy wystrzale startera.
I tutaj pierwsza różnica względem roku ubiegłego. Rozgrzewkę rozpoczęliśmy od spokojnego truchtu już na 50 a nie tak jak w roku ubiegłym 35 minut przed godziną startu biegu na 5 kilometrów. W ramach rozruchu przebiegliśmy 3 kilometry w spokojnym tempie 4:49/km. Na trasę rozruchu wybrałem dokładnie ten sam fragment co rok temu. Przyznaję, że tutaj górę wziął aspekt psychologiczny a mianowicie „nie zmieniam tego, co wtedy działało”.
Około godziny 9:40 byliśmy już po pierwszej fazie rozgrzewki. Temperatura powietrza stale rosła i robiło się na prawdę przyjemnie ciepło, ale czy to, aby na pewno dobrze w kontekście zawodów? W moim odczuciu niekoniecznie, szczególnie w przypadku startujących na dystansie półmaratonu.
35 minut do startu biegu i fakt, że trzykilometrowy rozruch został już wykonany to może wydawać się zbyt dużo. Dla mnie tego dnia było to wystarczająco sporo, aby poświęcić te kilka minut więcej na zestaw ćwiczeń dogrzewkowych, komfort w przebraniu się w strój startowy, zmianę butów itp.
Na moment przed godziną 10:00 zamknęliśmy auto i ponownie ruszyliśmy w stronę oddalonej o około 800 metrów szkoły, gdzie znajdował się start i meta biegu. Trasę tę nieco wydłużyliśmy, by w jednej z bocznych uliczek wykonać kilka dynamicznych rytmów. I choć podczas pierwszej fazy rozgrzewki czułem się lekko przymulony to teraz było już odczuwalnie lepiej. Zdecydowałem się na cztery przebieżki w przedziale 15-20 sekund.
Czas do wystrzału startera zaczął się potężnie kurczyć, dlatego nie było sensu już dłużej zwlekać. Trzeba było rychło skierować się do strefy startowej, która podobnie jak rok temu była bardzo zatłoczona.
Bieg
To co powinno być esencją każdej takiej relacji z zawodów a więc stricte opis wyścigu w moim przypadku raczej nie porwie Czytelników. Otóż często mam tak, że niewiele z tych zawodów pamiętam. Opisywana Piątka w Wiązownej nie była w mojej ocenie biegiem jakimś nadzwyczaj spektakularnym. Podczas biegu oczywiście starałem skupić się na zadaniu jakie było do wykonania. Z drugiej jednak strony nie ujął bym tego w ten sposób, że zupełnie byłem w transie i nic co wokół się działo nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
Bieg wystartował punktualnie, a więc o godzinie 10:15. To, że pierwsze kilkaset metrów będzie ciasno i dość nerwowo a miejscami nawet niebezpiecznie to było oczywiste. Ustawiłem się w ok. piątej linii. O przesunięcie się do przodu było już zwyczajnie ciężko. Pierwsza linia ze względu na mocną obsadę biegu i tak nie byłaby najlepszym miejscem dla mnie, ale ten metr, może półtora bliżej nie wymusiłyby prawdopodobnie wyprzedzania i biegu slalomem na pierwszych powiedzmy 200-stu metrach od startu.
Ekipa zgodnie z przewidywaniami poszła dość mocno. Na początku wiele osób czuje nieograniczoną moc, więc łatwo przedobrzyć. Ja staram się nie patrzeć co chwilę na zegarek, aby nie wprowadzać niepotrzebnego zamętu. Przed zawodami zmieniłem ustawienia zegarka na automatyczne okrążenia co 1 kilometr. Założenie było więc takie, aby spoglądać jedynie na wskazania pełnych kilometrów oraz ewentualnie międzyczas na nawrotcę.
Pierwszy kilometr upłynął mi na (…) czytaniu nazw pomnijszych ulic, które stanowiły odnogi ulicy Kościelnej, z której wystartowaliśmy. Wydawać się może, że to mało ambitne zajęcie, ale tak już wyszło. Gdybym miał wymienić teraz chociaż jedną z nich z nazwy to niestety, ale musiałbym skapitulować. Wygląda więc na to, że koncentracja w pierwszych minutach wyścigu była daleka od wzorowej. Po minięciu pierwszej flagi mój zegarek pierwszy raz odnotował pełen kilometr na podstawie GPS i wskazał 3:13/km. Pomyślałem sobie dość „szybko”, co mogło zwiastować realne kłopoty.
Na drugim kilometrze w okolicach 1,6-1,8 kilometra od startu wydarzyła się sytuacja, którą pamiętam najlepiej z całego biegu. Po przebiegnięciu około minuty niemalże w pojedynkę usłyszałem oddech i kroki co najmniej kilku osób tuż za plecami. Jakaś większa grupka pościgowa mnie dopadła i minęła bez sentymentu. Ciężko było się w niej zabrać, choć nie było to też tak, że zaczęli oddalać się w mgnieniu oka a ja przecież na dobrą sprawę nie „zastygłem” w miejscu. Drugi kilometr wpadł w 3:23/km. Impuls o tym, że ten pierwszy zbyt szybki kilometr będzie teraz dużo „kosztował” do mózgu doleciał momentalnie. Jednocześnie stało się jasne, że za priorytet muszę postawić sobie teraz jak najmniejsze straty.
Trasa w Wiązownej ma idealne lustrzane odbicie. Na 2,5 kilometra jest ostra nawrotka na pachołku. Wskoczyłem na Nią wraz z trzema innymi osobami. Taki moment zawsze lekko wybija z rytmu i stanowi realne zagrożenie podknięciem, zupełnie niepotrzebnym upadkiem. Na szczęście do niczego takiego nie doszło. Próbowałem w tym momencie zerknąć jeszcze kątem oka na międzyczas. Niestety spojrzałem na wartość „10:23” i od razu przeliczyłem, że musi to być aktualna godzina a nie realny czas trwania biegu. Po tym zaniechałem patrzenia ponownie na zegarek, aż do znacznika trzeciego kilometra a ten wyskoczył w 3:22/km. A więc wolniej nie było, ale (…) wciąż słabiej od średniego tempa na czas z rekordu życiowego. Morale nie były zbyt wysokie, ale to wciąż zwiastowało porządny wynik a przecież jeszcze trzy tygodnie temu porzuciłem pomysł startu w Wiązowskiej Piątce ze względów osobistych.
Biegnąc od nawrotki, przez znacznik trzeciego kilometra i dalej ku czwartemu znów miałem towarzystwo kilku rywali. To pomagało, napędzało i odganiało myśli o ewentualnym zwalnianiu i przedwczesnym „poddaniu” tego biegu. Ze znajomych pojawił się m.in. Krystian czy Patryk, z którym w ubiegłym roku przebiegłem niemal cały ostatni kilometr, wspólnie napędzając się do cierpienia na ostatniej prostej. Obaj pierwszą część dystansu biegli za mną a teraz wyraźnie złapali „wiatr w żagle”, albo zwyczajnie to ja zacząłem „obniżać loty”. Czwarty kilometr pokonany w tempie 3:20/km.
Pozostał ostatni kilometr a w głowie myśl, że będzie ciężko, ale będzie to trwało tylko trochę dłużej, niż 3 minuty i jednocześnie krócej, niż 3,5 minuty. Mimo tego zaczęło się dość dłużyć. Nogi zaczęły już poważnie ciążyć i trudno było wyraźnie przyśpieszyć. Na plus działał fakt kilku innych osób z przodu, z tyłu czy po jednej i drugiej stronie ramienia. W takich okolicznościach łatwiej się cierpi i jest większa motywacja a nie jest przecież tajemnicą, że sekundy urwane na ostatnich 300-500 metrach czasami są tymi decydującymi sekundami, kiedy idzie na granicy życiówki. I faktycznie na końcówce doszło jeszcze do drobnych przetasowań. Dostrzegam to dopiero po analizie zdjęć z finiszu. Właściciele koszulek, w które wpatrywałem się na ostatnich 200 metrach finiszowali tuż za mną a osoby, które wpatrywały się w moje plecy finalnie przekroczyły metę tuż przede mną. Ostatni kilometr zegarek odnotował w 3:15/km.
Ostatecznie pokonałem trasę w czasie 16 minut i 36 sekund netto co oznaczało wynik tylko o sekundę wolniejszy od ubiegłorocznego. Wiele osób pewnie nie mogłoby sobie darować tak niewielkiej różnicy, ale dla mnie tego dnia i w obliczu wielu życiowych perypetii to była na prawdę wielka sprawa.
Po przekroczeniu mety na krawężniku błogo konali wspomniany wyżej Krystian oraz Szymon. Postanowiłem im potowarzyszyć w tej chwili. Fajne było to posiedzenie, zdecydowanie gorzej było się podnieść. Zaczekałem chwilę na Mariusza i dopiero wtedy udałem się dalej w kierunku wyjścia ze strefy mety. Tam też odebrałem pamiątkowy medal i złapałem jakieś napoje wraz z batonikiem od pomocnych wolontariuszy.
- Klasyfikacja OPEN: 44/1117
- Klasyfikacja mężczyzn: 43/679
- Klasyfikacja wiekowa (30-39 lat): 17/218
Zakończenie
Bezpośrednio po biegu była okazja do porozmawiania z kilkoma znajomymi, głównie z Lublina, którzy w tym roku pojawili się w Wiązownej w dość licznym gronie.
Następnie wróciliśmy do zaparkowanego auta. Pogoda zrobiła się już wyśmienita. Aż nie chciało mi się przebierać z krótkiego stroju startowego w dłuższą odzież. Zdałem sobie sprawę, że znaczna rzesza biegaczy, którzy pokonują aktualnie trasę półmaratonu na pewno z tego powodu nie ma lekko.
W ramach schłodzenia zrobiłem nieco dłuższe rozbieganie, ale stan nóg nie był tutaj żadnym ograniczeniem. O dziwo czułem się bardzo dobrze, więc te 5 kilometrów (z przerwami na kibicowanie finiszerom Półmaratonu) w średnim tempie 4:55/km nie stanowiło żadnego problemu. Całość przetruchtałem z Bartkiem, rozmawiając od czasu do czasu o przebiegu samych zawodów.
W stronę powrotną do Lublina ruszyliśmy dopiero około godziny 12:20, ze względu na fakt, że Nasz kierowca Mariusz miał jeszcze na miejscu swoje interesy do załatwienia. Chwilę po 13:30 byłem już w mieszkaniu. Do końca dnia stan nóg pozostawał w dobrym stanie, co skłaniało nieco do refleksji, że być może nie „wyjechałem się” na całego.
Z drugiej jednak strony jestem przygotowany do przebiegnięcia zawodów z kilometrażem rzędu 90-100 kilometrów w tygodniu startowym i nie robi to na mnie większego wrażenia. Na przestrzeni kilku lat uodporniłem się znacznie na drobne mikrourazy, które zachodzą w mięśniach i stawach na skutek wzmożonego wysiłku.
Ocena imprezy
Od zeszłorocznej edycji a więc 43 Półmaratonu Wiązowskiego oraz 26 Wiązowskiej Piątki niewiele się w organizacji zmieniło. Dlatego tym bardziej zachęcam do przeczytania mojej zeszłorocznej relacji, którą podlinkowałem na górze. Jeśli nie interesuje Was cały przebieg rywalizacji z 2023 roku, co akurat zrozumiałe, bo komu jest potrzebne tzw. „odgrzewanie kotleta” to warto chociażby zajrzeć do ostatniej części wpisu, w której opisałem wszystkie swoje spostrzeżenia. Sam z ciekawości zerknąłem do tego wpisu i mogę nieskromnie, ale jednak stwierdzić, że dobry to był wpis pod kątem stylistycznym i merytorycznym. Być może dużo lepszy właśnie od tego, który pisałem trochę chaotycznie. Będę szczery – przez rok, w którym praktycznie nic nie publikowałem wyszedłem nieco z wprawy.
Nie chcę się bardzo powtarzać, ale wydarzenie, które ma tak długą historię tworzone jest na prawdę przez grono bardzo miłych, sympatycznych osób od których bije pozytywna energia. Ich uśmiech podczas wydawania pakietów startowych, wydawania medali czy napojów i innych przekąsek sprawia, że chce się tam wracać. A wraca tam rok rocznie duża rzesza biegaczy, bo i termin jest świetną okazją do „wybudzenia” z zimowej rutyny treningowej i chęć weryfikacji dyspozycji przed sporą ilością startów zaplanowanych na wiosenną część sezonu. Dodatkowo możliwość rywalizacji z naprawdę dobrymi rywalami i rywalkami sprawia, że dla wielu już ten pierwszy start sezonu okraszony jest nowym rekordem życiowym.
Więcej plusów opisałem rok temu. Jeśli miałbym szukać minusów, aby nie było zbyt „cukierkowo” to po raz kolejny wrócę o kwestii medalu, który jest łączony dla uczestników zarówno biegu głównego a więc Półmaratonu jak i biegu towarzyszącego na 5 kilometrów. Gdyby Organizator zdecydował się na dwa wzory, byłaby już pełnia szczęścia. Być może wystarczyłby tylko jeden, ale z projektem, który uwzględniałby dwa dystanse? W dobie mediów społecznościowych trochę śmiesznie wygląda dumne prezentowanie medalu z napisałem „Półmaraton”, kiedy faktycznie przebiegło się dystans ponad czterokrotnie krótszy. Tak, wiem jest to dla wielu mało istotne, ale przecież musiałem znaleźć chociaż jeden aspekt, aby nikt nie zarzucił mi, że zbyt gloryfikuje Wiązowski event.
Poza powyższym jest to bez wątpienia impreza topowa w skali kraju. Świadczyć o tym może frekwencja (nie bez znaczenia jest tu bliskość Warszawy i niezbyt jeszcze obfity kalendarz zawodów) jak i sama opinia uczestników, chociażby wyrażana za pośrednictwem mediów społecznościowych Organizatora.
[…] 27 Wiązowska Piątka – relacja […]