Skip to content

SkyWayRun Lublin 2024 – relacja

Napisać na samym wstępie, że impreza biegowa SkyWayRun to impreza jak każda inna to jak zgrzeszyć. Jeśli biegasz już od jakiegoś czasu a dodatkowo fascynują Cię chociażby podróże (szczególnie te dalekie samolotem) i wszystko to co związane jest z logistyką odpraw celnych to z pewnością chciał/a byś połączyć te dwa elementy. A jest to możliwe poprzez start w mało dostępnych dla potencjalnego biegacza warunkach. Mowa tutaj oczywiście o biegu po pasie startowym lotniska, po którym na co dzień poruszają się jedynie samoloty oraz pojazdy techniczne.

Zapisy

O biegach na dystansie 5-ciu kilometrach organizowanych na lotniskach m.in. w Gdańsku, Rzeszowie czy Wrocławiu słyszałem już nie raz. Kiedy tylko przewinął mi się gdzieś w Internecie spot z takiego wydarzenia zawsze robiło to na mnie spore wrażenie. Przez długi czas nie sądziłem, że doczekam takich zawodów w mojej najbliższej okolicy.

I wtedy nastał dzień 15 maja 2024 roku. Otóż właśnie tego dnia ogłoszono oficjalnie pierwszą w historii lubelskiego lotniska edycję nocnego biegu po pasie startowym SkyWayRun. Dla mnie był to obowiązek, niczym przysłowiowy „amen w pacierzu”. Widziałem, że nie ma możliwości, abym planował na ten termin jakiegoś dłuższego urlopu a co za tym idzie wyjazdu poza Lublin. Ostatecznie poza Lublinem byłem, ale wróciłem na cztery godziny przed biegiem.

Zapisy zostały uruchomione 1 lipca a ja rzecz jasna dokonałem rejestracji w zasadzie w pierwszej godzinie zapisów elektronicznych. Opłata startowa wynosiła wówczas 89 złotych. Nie jedna osoba skomentowałaby to krótko „tanio nie jest”. U mnie tak myśl się nie pojawiła, bo w przypadku SkyWayRun mówimy o unikatowości imprezy.

Biuro zawodów

Mało brakowało a na tym etapie pisania relacji mógłbym powoli zmierzać do jej zakończenia. Wszystko przez mój beznadziejny, wręcz nieakceptowalny błąd. Ale po kolei.

Bieg na pasie startowym lotniska ma to do siebie, że podobnie jak w przypadku standardowej podróży należy przejść kontrolę bezpieczeństwa. Lista startowa uczestników została podzielona na trzy tury alfabetycznie. Pierwsza tura miała odprawić się w godzinach 22:00-22:30, druga pomiędzy 22:30 a 23:00, natomiast trzecia, w której znajdowałem się ja ze względu na pierwszą literkę swojego nazwiska po godzinie 23:00 a przed 23:30.

Podwózkę na zawody zaproponowała mi Agata, kilka dni przed datą zawodów. Mało tego Agata zdecydowała się podjechać po pakiet startowy kilka godzin przed startem biegu i powiedziała, że może odebrać i mi. Ale ja z kolei stwierdziłem, że nie chcę jej zawracać głowy z jakimiś oświadczeniami, upoważnieniami i odbiorę sobie sam, bo przecież „będzie na to czas”.

I takim tokiem myślenia ustalając o której godzinie ma być po mnie Agata, aby było w sam raz na rozgrzewkę i odprawę stwierdziłem, że wystarczy jak wyjdę z mieszkania około godziny 22:15.

A w kompendium dla uczestników była informacja, że pakiety startowe będą wydawane do godziny 22:00 (…) Teraz już rozumiecie. Z mieszkania wyszedłem kwadrans po tym jak zamknęli biuro zawodów zlokalizowane w terminalu (…)

Na lotnisko dotarliśmy po około 20-stu minutach jazdy autem. Kiedy na miejscu dowiedziałem się od pracownika obsługi, że czas na odbiór pakietu startowego upłynął. Zdając sobie sprawę ze swojej głupoty nawet nie wybuchłem złością. Byłem w jednym momencie rozbawiony i zażenowany. Czekać na taki event kilka miesięcy, jechać do Lublina kilka godzin (dwa dni poprzedzające byłem na wyjeździe) i finalnie nie wystartować przez własne niedopatrzenie to byłby historia do opowiadania przez kilka najbliższych lat.

Zanim na dobre się otrząsłem i wymieniłem jakiekolwiek zdanie z Agatą już za moimi plecami stała przemiła kobieta, która wchodziła w skład ekipy organizacyjnej. Wiele jej tłumaczyć nie musiałem. Powiedziała, abym zaczekał kilka chwil a ona przyniesie laptop i dosłownie na kolanie potwierdzając moją tożsamość wydała mi pakiet startowy z magazynku. Idealnie wpisuje się tutaj powiedzenie „głupi to ma szczęście”.

Rozgrzewka

Sytuacja sprzed kilku minut nadal budziła we mnie więcej rozbawienia, niż złości. Wróciliśmy do auta.

Zanim przejdę do rozgrzewki właściwej napiszę jednak kilka zdań o tym co działo się kilka godzin wcześniej.

Bieg na lotnisku był specyficzny nie tylko ze względu na lokalizację, ale i porę. Jego start zaplanowano na noc z soboty na niedzielę 19/20 października, dokładanie na godzinę 23:59.

Biegałem w tygodniu startowym codziennie od poniedziałku do piątku. W piątek zrobiłem nieco dłuższy rozruch, bo całościowo wyszło 14 kilometrów, za to w sobotę rano nie wychodziłem już zupełnie. Pomiędzy piątkowym rozruchem a nocnym sobotnio-niedzielnym biegiem było aż 37 godzin, a więc bardzo dużo.

W sobotę miałem już uważać przede w wszystkim z tym co i ile jem. Na śniadanie zjadłem puszystego omleta na słodko. Na obiad dwa sporej wielkości burgery wołowe (w formie kotletów, nie całych kanapek) z pieczonym batatem. Do zawodów miałem przekąsić tylko ze dwa, może trzy gofry, już bez żadnych dodatków. Ale wiecie co? Byłem strasznie głodny, a podczas kilkugodzinnej podróży przyjemnie się podjada, więc zjadłem ich osiem! Tak osiem „pustych” gofrów, bo przecież bieg jest dopiero o północy (…)

Wracając do rozgrzewki. Można ją zasadniczo podzielić na dwie części. W ramach pierwszej z nich o godzinie 23:05 na rozruch wybrałem się wraz z Agatą i przebiegliśmy spokojnie 2 kilometry w obrębie dróg dojazdowych i parkingów przed terminalem. Było zimno, ale nogi same wyrywały do przodu. Hamowałem jednak zapędy i celowo nie przyśpieszałem. Dzięki temu był luz a rozruch wyszedł w tempie 5:02/km.

Przed przejściem kontroli bezpieczeństwa pozostawiłem na sobie jedynie ubranie w którym miałem biec. O godzinie 23:30 przeszliśmy kontrolę i udaliśmy się do hali odlotów, gdzie znajdowali się już praktycznie wszyscy uczestnicy biegu. Tam też wykonałem kilka ćwiczeń rozgrzewkowych, głównie wymachów i skrętoskłonów.

Na około 10 lub 15 minut przed startem wypuszczono wszystkich biegaczy na płytę przed głównym pasem startowym. Na niewielkim obszarze można było jeszcze pokręcić kilka kółek, ale o przebieżkach raczej można było zapomnieć. Odbyła się też wspólna rozgrzewka poprowadzona przez instruktora jednej z siłowni. Za chwilę można było ruszać w ciemną otchłań lotniska.

Bieg

Na parę chwil przed startem zamieniłem kilka zdań z Michałem, który był oczywistym faworytem do zwycięstwa a podczas lubelskiej edycji SkyWayRun chciał po prostu zrobić sobie trening w dość niecodziennych okolicznościach. Michał zapytał czy chciałbym pobiec na miarę swojej życiówki i po ile miałby mi ten bieg rozprowadzić. Niewiele myśląc stwierdziłem, że spróbuję i niech idzie równo po 3:18/km. Wzruszył tylko ramionami i odrzekł „bez problemu”. Na linii startu decyzję o podpięciu się podjął instynktownie Mateusz oraz Dominika, co w przypadku jej aktualnej życiówki było mega odważnym posunięciem.

Temperatura w nocy oscylowała w granicach 0-1 stopnia Celsjusza. Było dość mroźno a dodatkowo nie trzeba nikomu tłumaczyć jak bardzo otwartą przestrzenią jest pas startowy lotniska. Spodziewałem się podmuchów wiatru, ale jak zwykle w takiej sytuacji warunki były identyczne dla wszystkich. Wiadomo im więcej uczestników tym większy peleton i możliwości schowania się za plecami.

Ruszyliśmy punktualnie o godzinie 23:59. Zaufałem w pełni Michałowi, bo choć staż biegowy ma dużo krótszy od mnie to jest to biegacz z topu krajowego szczególnie na dystansie 5-ciu kilometrów. Dobieg od miejsca startu/mety do samego pasa startowego to około 300 metrów. W pierwszy zakręt już na sam pas zbiegliśmy kilkuosobową grupką a Michał na dobre wskoczył na czoło grupy. Po skręcie w prawo w kierunku Mełgwi wyraźnie wiało. Miałem się lekko schować za plecy Michała, ale ciężko było mi zsynchronizować krok, w dodatku było diabelsko ciemno. Nie chciałem narazić Michała na upadek, dlatego trzymałem się lekko z boku. Mateusz był również obok. Na pasie startowym oznaczeń kilometrowych oczywiście nie było, dlatego sugerować można było się jedynie pomiarami GPS z zegarka. Kiedy po raz pierwszy zawibrowały Nam zegarki Michał zapytał ile pierwszy kilometr wyszedł. Odpowiedziałem, że „3:25”. Na co odrzekł, że zaparował mu wyświetlacz w zegarku, więc biegliśmy na czuja. Było, więc dużo wolniej, niż wcześniej założyliśmy. Absolutnie nie miałem pretensji.

Rozpoczynając drugi kilometr czołówka biegu była już raczej uformowana. Michał biegł luźno, ja z Mateuszem trzymaliśmy się jego placów. Dominika została kilka metrów z tyłu wraz z kilkoma innymi mężczyznami. W okolicach 1,3 kilometra była szeroka nawrotka o 180 stopni i zmiana kierunku biegu. Tuż po zakręcie, choć fizycznie czułem się świetnie a nogi były tak wypoczęte jak nie pamiętam kiedy ostatnio na zawodach to jednak poczułem nieprzyjemny nerwoból nad prawym pośladkiem. To była dla mnie kompletnie nowe uczucie. Pierwszym skojarzeniem był fakt, że mogło mnie owiać podczas tej kilkunastominutowej rozgrzewki już na płycie lotniska, ponieważ w innych okolicznościach miałbym na sobie długie spodnie lub legginsy oraz bluzę prawie do ostatniej chwili przed startem. Mogłem zgrywać twardziela, ale szybko przekazałem Mateuszowi, że jest coś nie tak. Nogi świetnie, luz, ale jednak znaczny dyskomfort w okolicy pasa. Nie chciałem jednak tak po prostu odpuścić. Do końca drugiego kilometra dobiegliśmy we trzech a ten podobnie jak pierwszy wyszedł w 3 minuty i 26 sekund.

Wraz z początkiem trzeciego kilometra Michał momentalnie odskoczył i obrał tempo zupełnie nie osiągalne dla mnie czy Mateusza. Takie były zresztą wstępne ustalenia. Jest kompletnie poza Naszym zasięgiem a podkręcając znacznie sam dla siebie tempo mógł zrealizować wartościowy trening m.in. w ramach przygotowań do Mistrzostw Polski, na których ustanowił swój nowy rekord życiowy 14:49, zajmując tym samym 8 miejsce podczas krajowego czempionatu w Kolnie. Ja z Mateuszem biegłem w zasadzie ramię w ramię. Raczej nie dawaliśmy sobie zmian. Biegnąc koło siebie wpatrywaliśmy się w odległe migające światła bezpieczeństwa. Wiatr jak i profil pasa startowego był na tym etapie biegu raczej sprzyjający. Trzeci kilometr według wskazania zegarka wypadł w 3 minuty i 27 sekund.

Kilometr czwarty nie dostarczył żadnych spektakularnych wrażeń. Cały czas biegłem równo z Mateuszem. Przed Nami gdzieś daleko z przodu Michał a gdzieś daleko za Nami cała reszta uczestników. W okolicach 3,7 kilometra była kolejna nawrotka o 180 stopni. Ponownie natrafiliśmy na lekki, aczykolwiek wyczuwalny wiatr. Czwarty kilometr wyszedł o kolejną sekundę wolniej, niż poprzedni a więc w 3 minuty i 28 sekund.

Na piątym kilometrze chciałem się urwać Mateuszowi. Podkręciłem nieco tempo i zacząłem uzyskiwać początkowo minimalną przewagę. Na przestrzeni tego kilometra zyskiwałem metry. Na około 300 metrów do mety ponownie skręciliśmy z głównego pasa startowego na drogę prowadzącą do terminala, na której zlokalizowany został start i meta biegu. Dopiero ten czwarty kilometr jako tako poczułem mięśniowo, bo wyraźnie przyśpieszyłem, aby urwać Mateusza. Na finiszu jeszcze mocniej docisnąłem, przewaga była już bezpieczna, ale chciałem urwać z ostatecznego czasu na mecie jeszcze może kilka sekund. Ostatecznie piąty kilometr pokonałem w tempie 3 minuty i 5 sekund.

Zdjęcie wykonane podczas finiszu biegu fot. Wojciech Szubartowski

Zawody zakończyłem na drugim miejscu z czasem 16 minut i 50 sekund.

  • Klasyfikacja OPEN: 2/499
  • Klasyfikacja mężczyzn: 2/316

Zakończenie

Po zakończonym biegu jego uczestnicy proszeni byli o dość sprawne opuszczanie płyty lotniska i kierowanie się do hali przylotów. W budynku rozdawane były medale oraz woda.

Bardzo sprawnie bo już o godzinie 0:40 rozpoczęła się dekoracja zwycięzców w kategorii OPEN kobiet oraz mężczyzn. Przebiegła ona równie sprawnie i po około 10 minutach impreza praktycznie dobiegła końca. Osobiście nie mogłem się nadziwić jak szybko i bezproblemowo to poszło. Inna sprawa, że lotnisko to specyficzne miejsce, pod wieloma względami objęte pewnym rodzajem rygoru i dyscypliny. Na ogół przyzwyczajony jestem do notorycznych opóźnień dekoracji, ale tym razem zaskoczenie było na prawdę spore, in plus oczywiście.

Zdjęcie wykonane po biegu.

Po zakończonych dekoracjach, w których Agata również stanęła na drugim stopniu podium zrobiliśmy jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć w terminalu i około godziny 1:00 opuściliśmy parking lotniska. Przed godziną 1:30 byłem ponownie w swoim mieszkaniu, ale podekscytowany wszystkim tym, co wydarzyło się przez ostatnich kilka godzin zasnąłem dopiero około godziny 4:00. Snu wiele nie było, bo już o godzinie 6:00 miałem ustawiony budzik, aby ruszyć pod Radom, ale to już oddzielna biegowa historia.

Ocena imprezy

Zaczynałem ten wpis od tego, że impreza SkyWayRun, to coś więcej, niż tylko bieg i tak też pewnie zakończę. To nietypowe wydarzenie, które różni się od wszystkich innych. Z jednej strony występują pewne trudności jak chociażby z wykonaniem pełnej rozgrzewki (ograniczenia czasowe i przestrzenne), czy brak oznaczeń poszczególnych kilometrów podczas samego biegu. Z drugiej jednak strony można poczuć się jak podczas dalekiej podróży, skanując kartę pokładową, przechodząc przez bramki kontroli bezpieczeństwa, oczekując w hali odlotów czy też wracając do terminalu przez halę przylotów. Ma to swój urok, szczególnie jeśli ktoś lubi ten lotniczy klimat a ja bez wątpienia właśnie do takich osób należę.

Na szczególną moją uwagę zasługuje piękna koszulka z motywem biegacza i lubelskiego lotniska. Na przestrzeni lat w mojej szafie biegowej nazbierało się mnóstwo koszulek a niektóre do dziś zapakowane są w folie lub mają metki. Nie szczególnie przypadły mi do gustu i od pewnego czasu jestem zwolennikiem niższej opłaty startowej, która nie uwzględnia koszulki w pakiecie. Ta jednak jest na prawdę ładna i raczej się jej szybko nie pozbędę.

Medal a w szczególności statuetka z motywem samolotu na pasie startowym będzie stanowiła świetną pamiątkę na długie, długie lata. Dla mnie znaczy to dużo więcej, niż nagrody finansowe.

A przechodząc jednak do nagród to trzeba przyznać, że zwycięskie trójki wśród kobiet i mężczyzn otrzymały dość pokaźną ilość nagród rzeczowych oraz voucherów. Nie będę się tutaj zagłębiał w szczegóły, bo były one z pewnością zróżnicowane ze względu na zajęte miejsca a dla mnie stanowią i tak jedynie dodatek do ekstra, nowego doświadczenia.

Co ważne Organizator od razu zapowiedział przyszłoroczną edycję w Lublin Airport. Mam nadzieję, że moja relacja z pierwszej, historycznej edycji okaże się zachętą dla nowych biegaczy.

Ekipo SkyWayRun robicie fajną robotę!

Published in5kmZawody

Be First to Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.