Jeśli na koniec stycznia stwierdziłem, że był to intensywny miesiąc pod kątem biegania to muszę szczerze przyznać, że drugi miesiąc bieżącego roku również do leniwych nie należał. Choć luty to najkrótszy miesiąc w całym roku to jednak treningowo wycisnąłem z niego całkiem sporo. Jeśli jednak przegapiłeś/aś moje podsumowanie stycznia to możesz to szybko nadrobić klikając w link poniżej. A jeśli styczeń masz już za sobą to zapraszam do kolejnego wpisu cyklu a więc pora na Luty 2021 – Próba charakteru.
Lekko nie było
Faktycznie lekko w lutym nie było a to głównie za sprawą kapryśnych warunków atmosferycznych, które może za wyjątkiem ostatniego tygodnia na prawdę nie rozpieszczały. Chwilami dłonie marzły tak, że wręcz jęczałem pod nosem z pieczenia. Nie mogłem skupić się na przebiegnięciu szybkiego odcinka, bo przeszywał mnie okropny dyskomfort dłoni. Nie patrząc jednak na przeciwności losu w lutym trenowałem 24 dni, natomiast pozostałe 4 dni (wszystkie poniedziałki) były wolne. Liczba treningów biegowych wyniosła 30 jednostek, co oznacza, że podczas sześciu dni wykonywałem trening zarówno rano i jak wieczorem.
Okres | Ilość dni treningowych | Ilość jednostek treningowych | Liczba dni wolnych |
---|---|---|---|
1-7 luty | 6 | 9 | 1 |
8-14 luty | 6 | 9 | 1 |
15-21 luty | 6 | 6 | 1 |
22-28 luty | 6 | 6 | 1 |
Ogółem | 24 | 30 | 4 |
Ogólny kilometraż w tym miesiącu wyniósł 506 kilometrów. Oznacza to drugi pod kątem objętościowym miesiąc od początku mojej przygody z bieganiem. Na przebiegnięcie takiego dystansu potrzebowałem 38 godzin i 28 minut. Jeśli uśredniać wszystkie wartości średni dystans przypadający na dzień treningowy wyniósł 21,08 kilometra, zaś na trening 16,87 kilometra. Średnie tempo z całości ukształtowało się natomiast na poziomie 4:33/km. Dostrzegam tutaj pewną powtarzalność, bo w styczniu ten parametr był w zasadzie identyczny.
Luty w telegraficznym skrócie
Miesiąc luty rozpoczął się od sporych opadów śniegu. Wiązało się to oczywiście z trudnością realizacji wszystkich założeń treningowych. Nie ma u mnie miejsca na zupełne odpuszczanie. Dlatego też w przypadku skrajnie niesprzyjających warunków staram się nieco modyfikować plany. Tak czy inaczej konsekwentnie robię swoje i nie czekam na idealne warunki.
Pierwszy tydzień lutego rozpocząłem od podbiegów w ilości 15, co stanowi już porządną robotę treningową. Kolejnego dnia wykonałem bieg ciągły, ale skróciłem go z planowanych 11-12 kilometrów do 9. Udało się co prawda uzyskać założenia tempowe, ale warunki pozostawiały wiele do życzenia i większość stawianych kroków wzbudzała irytację.
W piątek zaliczyłem kolejną udaną jednostkę treningową. Umówiłem się co prawda z Krzyśkiem z pracy, ale poranna pobudka zwyczajnie go pokonała. No cóż trzeba było kręcić w pojedynkę. Na część główną treningu przypadło 4 km (3:41/km) p. 4′ w truchcie + 8 * 1’30” (3:23-3:28) p. 1′ także w truchcie.
Na weekend pojechałem do Lublina i w niedzielę miałem poważną próbę charakteru. Pierwotnie plan był, aby biegać w czterech, bo tak jest łatwiej, szybciej i przyjemniej. Już kilka dni wcześniej okazało się, że Paweł (Wysocki) wyjeżdża do rodziny, więc będziemy w okrojonym składzie. Późnym sobotnim wieczorem do kraju z tygodniowych wczasów w Egipcie wrócił drugi Paweł (Grochmal), który ze względu na dużą amplitudę temperatur postanowił uczynić niedzielę wolną od biegania. W grze pozostał już tylko Marcin, ale mróz zrobił swoje a zaparkowane pod blokiem auto odmówiło posłuszeństwa. Na zewnątrz temperatura -12*C z odczuwalną -24*C a w planie 26 kilometrów. O dziwo nie odwlekałem tego treningu godzinami, ale samo odpowiednie ubranie się na takie warunki zajęło mi blisko pół godziny. Wyszedłem, zrobiłem swoje i wróciłem z 26 kilometrami w nogach ze średnią 4:19/km.
Całość tygodnia z kolejnym największym kilometrażem zatrzymanym na wartości 135 kilometrów, ale przy 9 jednostkach treningowych w tygodniu, co w styczniu nie zdarzyło mi się ani razu.
Powrót mroźnej bestii
Długie niedzielne rozbieganie poprzedniego tygodnia i arktyczne warunki to był dopiero wstęp do kolejnego mroźnego i śnieżnego tygodnia.
Drugi tydzień lutego rozpocząłem można rzec tradycyjnie od podbiegów. To było straszne „mielenie” w kopnym śniegu. Liczyłem się z tym, ale z drugiej strony łudziłem, że „a może jakoś pójdzie”. No i co prawda szło, ale po około 5-6 sekund wolniej, niż na ogół w tym samym miejscu. Wykonałem 10 powtórzeń, bo w tych warunkach to i tak robota jakby podwójna.
Kolejnego dnia o poranku bieg ciągły 12 kilometrów, przy czym pierwsza połowa w średnim tempie 4:00/km a druga nieznacznie szybciej po 3:57/km. Dobry trening zważywszy na utrzymujące się warunki pogodowe.
Najciekawszym i zarazem najbardziej wymagającym treningiem w drugim tygodniu lutego było zaplanowane na piątek 6 powtórzeń 1,5 kilometrowych. Plan zakładał widełki tempowe w okolicy 3:40/km. Nie udało się tego zrealizować z różnych względów. Tego dnia znów było bardzo, bardzo mroźno. Dodatkowo wiał zmienny wiatr. Ponadto podłoże odbiegało sporo chociażby od przyzwoitego. A może trzy wcześniejsze argumenty to tylko moje wymówki na słabszą dyspozycję? Zaliczyłem wszystkie 6 odcinków, ale w przedziale od 3:42/km do 3:49/km. Choć nie udało się pokonać odcinków szybciej to jednak miałem świadomość wykonania dobrej pracy treningowej.
Zakończenie tygodnia długim rozbieganiem w Łodzi. Po raz pierwszy miałem okazję pokonać kilkanaście kilometrów w okolicach Parku na Zdrowiu. Śnieżki wewnątrz parku były ośnieżone a osób spacerujących całkiem spora ilość. Dlatego też starałem się biegać po obwodzie m.in. mijając aquapark „Falę”, Atlas Arenę oraz stadion w budowie ŁKS. Całość treningu wraz z dobiegiem i powrotem to 24 kilometry pokonane w średnim tempie 4:16/km.
Tydzień zamknąłem ponownie z rekordem 142 kilometrów, na które złożyło się w sumie 9 jednostek treningowych realizowanych od wtorku do niedzieli.
Ciągły jak z nut
Trzeci tydzień miesiąca zwiastował nieznaczne zejście z kilometrażu. W planie nie było żadnego dnia z dwoma treningami. Klasyczny tydzień od wtorku do niedzieli z pojedynczą, ale nieco dłuższą jednostką treningową.
Na środę 17 lutego zaplanowany miałem bieg ciągły na dystansie 12 kilometrów. Zdecydowaną większość swoich treningów biegam nie słuchając muzyki, ale tym razem postanowiłem przełamać tę rutynę. I wydaje mi się, że to było bardzo dobre posunięcie. Warunki tego dnia były korzystne. Odśnieżone chodniki oraz bulwar a ponadto praktycznie brak wiatru a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Tego typu treningi biegam zawsze w jednym kierunku a następnie dokładnie z odbiciem lustrzanym.
Pierwsze 6 kilometrów pokonałem w średnim tempie 3:52/km co już zwiastowało solidną dyspozycję. Kolejne 6 kilometrów musiało być ewidentnie rozpędzane, bo wartość na zegarku stale spadała. Ostatecznie całe 12 kilometrów wyszło w 45 minut i 29 sekund, a więc w średnim tempie 3:47/km. Podczas tych 10 kilometrów mój zegarek podmierzył popularną „dychę” w 37:42. Jak się później zagłębiłem w szczegóły ostatnie 2 kilometry wyszły w tempie 3:42/km. Solidna robota w nogach i psychicznie bardzo pozytywny bodziec. To jedne z moich najdłuższych biegów ciągłych w życiu a już na pewno najszybszy, choć bez zaciskania zębów i zamykania oczu.
Na koniec tygodnia niedzielne dłuższe wybieganie w Lublinie. Wyszedłem na trening z Pawłami, ale od początku czułem pewien dyskomfort i podjęliśmy zgodnie decyzję, że lepszym rozwiązaniem będzie dla Nas rozłączenie się i moim przypadku skrócenie biegu. Finalnie wykonałem i tak całkiem przyzwoite 23 kilometry w tempie 4:08/km. Chłopaki zdecydowanie podkręcili tempo i wydłużyli dystans do 28 kilometrów.
Powiew wiosny
Ostatni, czwarty tydzień lutego przyniósł diametralną zmianę temperatury. Szczęśliwcy (osoby biegające w południowych oraz popołudniowych godzinach) mogli wykonać już kilka treningów w krótkiej odzieży. O poranku choć było czuć już ustąpienie przymrozków to jednak wyczuwalny był jeszcze chłód. Dlatego też nie miałem jeszcze okazji w tym roku pobiegać w krótkich spodenkach i koszulce.
Ten tydzień to przede wszystkim obserwacja samego siebie po niewielkiej (ale jednak dolegliwości), która doskwierała mi na skutek biegania po oblodzonej nawierzchni w dwóch pierwszych tygodniach lutego. Niejednokrotnie uciekła mi noga, podkręciła kostka czy naciągnęła pachwina, ale niestety taki jest „urok” biegania po błocie pośniegowym, pod którym często zalegają bruzdy lodu.
Najciekawszą i zarazem najbardziej wymagającą jednostką treningową w tym okresie był pierwszy od ponad czterech miesięcy trening na bieżni lekkoatletycznej. W piątek o poranku wykonałem z Krzyśkiem B. z pracy (który o dziwo tym razem nie zaspał) trening tempowy, a więc 8 * 1 km w tempie od 3:30 do 3:25 z przerwą trwającą połowę czasu szybkiego odcinka. „Tysiące” prowadziliśmy sobie naprzemiennie. Rozpocząłem ja i prowadziłem kilometrówki nieparzyste, natomiast dyktowanie tempa na parzystych brał na siebie Krzysiek. Muszę przyznać, że chociaż tempo nie było przecież specjalnie szybkie to jednak ten trening okazał się dla mnie dość wymagający. Pierwsza wizyta na stadionie od dłuższego okresu czasu była zatem lekką, znośną aczykolwiek odczuwalną zadyszką.
Aktywnie na nogach
Podobnie jak i w styczniu nie próżnowałem jeśli chodzi o spacery i generalnie pokonywane kroki. Tych pierwszych uzbierało się ok. 64 kilometrów, natomiast liczba kroków ogółem przekroczyła 684 tysiące, co daje średnią 24,5 tysiąca na dzień.
Tymczasem biegnie już miesiąc marzec zamykający pierwszy kwartał 2021 roku. Zapowiada się zmniejszenie objętości jeśli chodzi o kilometraż biegowy, ale będzie za to jeszcze więcej akcentów szybkościowych. Na horyzoncie wciąż nie widać zawodów. Motywacja nie spada, ale sytuacja po roku czasu staje się już patowa. Na szczęście nie chodzi mi po głowie porzucenie tego co regularnie kontynuuje od ponad pięciu lat.
Be First to Comment