Musiało upłynąć prawie dwa tygodnie, abym się zebrał w sobie do napisania tej relacji. Klimaty lotnicze są mi relatywnie bliskie, dlatego też uznałem, że skoro powstała relacja z pierwszej edycji biegu SkyWayRun organizowanego w Porcie Lotniczym Lublin to i druga powinna mieć swoje „miejsce” na moim blogu. Jeśli ktoś chciałby się przenieść do wydarzeń z nocy 19/20 października ubiegłego roku to ma taką okazję klikając w poniższą relację.
Jeśli ktoś z Czytelników zagryza przysłowiowe paznokcie na opis rywalizacji z tegorocznej edycji SkyWayRun Lublin może poczuć się „lekko” zawiedziony. Wszystko przez to, że naprawdę niewiele w tej rywalizacji się wydarzyło. Na szczęście (lub dla kogoś zupełnie niepotrzebnie) opiszę tutaj kilkanaście godzin, które poprzedziły opisywane zawody i kilka godzin po ich zakończeniu, co może nadać tej relacji nieco kolorytu.
Zapisy
O tym, że obędzie się druga lubelska edycja tego nietypowego w skali całego kraju a może nawet i Europy biegu wiadomo było już podczas rozgrywania tej pierwszej. Nie znano oczywiście daty oraz innych szczegółów. 1 marca bieżącego roku na profilu SkyWayRun na Facebooku opublikowano informację o starcie zapisów, który zaplanowano na 1 kwietnia a samo wydarzenie na noc z 21 na 22 czerwca. Oznaczało to edycję letnią, co w mojej opinii zdecydowanie ucieszyło znaczną rzeszę biegaczy.
Rejestracji na bieg dokonałem rzecz jasna w pierwszym możliwym dniu zapisów a być może nawet pierwszej godzinie. Opłata startowa podobnie jak w ubiegłym roku wynosiła 89 złotych, co uważam i po raz kolejny zaznaczę za cenę uczciwą, biorąc pod uwagę unikatowość imprezy.
Biuro Zawodów
W biegłym roku popełniłem duży błąd. Brak mojej uwagi i przeczytania kompendium uczestnika kosztował mnie sporo nerwów tuż po przybyciu do terminala lotniska. Tak na prawdę na pewnik wziąłem fakt, że jak pojawię się na chwilę przed swoją odprawą bezpieczeństwa to na pewno odbiorę też szybko pakiet startowy i wszystko przebiegnie bardzo sprawnie. Nie wziąłem jednak pod uwagę tego, że wydawanie pakietów może zostać zakończone tuż przed pierwszą turą odpraw a ja ze względu na pierwszą literę nazwiska i kolejność alfabetyczną przydzielony byłem do tury trzeciej, ostatniej.
Nauczony doświadczeniem roku ubiegłego teraz wspomniane kompendium przeczytałem od pierwszego do ostatniego zdania jak tylko zostało opublikowane i przesłane przez Organizatora.
Tym razem kolejność odpraw była odwrócona i osoby z nazwiskami na litery kończące alfabet zostały przydzielone do pierwszej tury wyznaczonej na godzinę 22:00-22:30. Następne dwie tury na 22:30-23:00 oraz 23:00-23:30. Dodatkowo swój pakiet startowy odebrać można było do półtorej godziny przed rozpoczęciem odprawy bezpieczeństwa a biuro zawodów czynne było od godziny 18:30.
Do Świdnika wybrałem się chwilę po godzinie 18:00 z Dominiką i Piotrkiem jego autem. Pomyśleliśmy, że najlepiej będzie odebrać pakiety tuż po rozpoczęciu pracy biura zawodów a następnie szybko, w okolicach godziny 19:00 wrócić do swoich mieszkań i mieć jeszcze około dwóch, może dwóch i pół godziny dla siebie. Plan był dobry, ale (…)
Zdążyliśmy jedynie dojechać do Felina a na ulicy Wincentego Witosa, mniej więcej na wysokości centrum handlowego Felicity auto Piotrka odmówiło posłuszeństwa (…) Sytuacja była o tyle niebezpieczna, że wydarzyło się to na mocno ruchliwej ulicy wylotowej z Lublina bez sensownego pasa technicznego i przy dużym jak na ten dzień i godzinę ruchu drogowym. Szczęście w nieszczęściu na kilka „podejść” udało Nam się dotoczyć samochód do jednego z pasów zjazdowych i tam zatrzymać na światłach awaryjnych. Sytuację podratowała Dominika, która zadzwoniła do swojego brata. Co prawda był on w zupełnie innej części miasta, ale akurat prowadził swoje auto i dysponował w nim hakiem holowniczym. Po kilkunastu minutach udało mu się dotrzeć na miejsce. Następnie odholowaliśmy awaryjne auto na najbliższe możliwe miejsce parkingowe, około kilometr dalej i dzięki uprzejmości Dominiki brata pojechaliśmy dalej na lotnisko, aby odebrać wspomniane pakiety startowe.
Sam odbiór pakietów przebiegł w zasadzie momentalnie i po pięciu minutach od zaparkowania byliśmy już z powrotem w aucie i mogliśmy wracać do mieszkań. Całość wyjazdu się oczywiście mocno przedłużyła.
Rozgrzewka
Z pakietem startowym wróciłem do mieszkania około godziny 20:15. Przed godziną 22:00 mieliśmy z powrotem jechać do Portu Lotniczego Lublin.
Chwilę po powrocie zdecydowałem się wyjść jeszcze na kilkanaście minut rozruchu. Widziałem bowiem, że warunki rozgrzewki tuż przed biegiem będą ograniczone do minimum. Miałem bowiem wiedzę jak to wygląda w tego typu miejscach. Różnica była jednak taka, że w ubiegłym roku zdołałem zrobić jeszcze rozgrzewkę z Agatą przed parkingami i terminalem lotniska, ponieważ nasza odprawa rozpoczynała się od godziny 23:00. Tym razem mieliśmy podjechać pod terminal i od razu wejść do jego wnętrza co komplikowało sprawę.
O godzinie 20:25 wyszedłem na lekki trzykilometrowy rozruch. Czułem się dobrze, swobodnie, ale kumulowałem energię do maksimum. Całość zajęła mi trochę poniżej szesnastu minut, ponieważ truchtałem w średnim tempie 5:16 na kilometr.
Tego samego dnia, choć kilka godzin wcześniej w ramach pobudzenia zrobiłem jeszcze około pięciu kilometrów spaceru i solidną porcję rozciągania w mieszkaniu.
Przy tej części relacji zatrzymam się jeszcze chwilę przy procesie wejścia do strefy odpraw, bo i tutaj nie obyło się bez komplikacji. Choć jak już wspomniałem wyżej mogłem przejść przez bramki bezpieczeństwa pomiędzy godziną 22:00 a 22:30, szybko okazało się, że krąży nade mną jakiś malutki fatum. Trzy razy w odstępie kilku minut skanowałem swoją kartę „pokładową” i trzy razy nie było mi dane przejść przez bramkę. Czasami się z tego śmiałem, czasami sobie pod nosem przeklinałem. Tak po prostu. Złośliwość rzeczy martwych. Czasami negatywne zdarzenia lubią się kumulować. Po pewnym czasie i problemach również innych uczestników zrezygnowano z systemu skanowania automatycznego, co znacznie przyspieszyło ten proces.
Bieg
Ta część wpisu będzie prawdopodobnie najmniej atrakcyjna, bo i niewiele się działo podczas samego biegu (…)
Z kronikarskiego obowiązku muszę napisać, że bieg się nieco opóźnił. Precyzyjnie rzecz ujmując o 18 minut a co za tym idzie również czas oczekiwania w hali odlotów i moment wyjścia na samą płytę lotniska.
W tym miejscu należy jednak zaznaczyć bardzo istotny fakt. Aktualnie Port Lotniczy Lublin pełni strategiczną rolę o charakterze militarnym a wszelkie operacje w jego obrębie są dynamiczne. Oznacza to również, iż pozostałe działania (w tym naturalnie organizacja biegu) muszą być podporządkowane kwestiom priorytetowym. Nie winię w tym miejscu absolutnie Organizatora, który zawsze w informacjach przed zawodami podaje:
Start biegu zaplanowany jest na godzinę 23:59, należy jednak wziąć pod uwagę, że bieg odbywa się na czynnym lotnisku. Opóźnienia czy przesunięcia startu mogą się zdarzyć niezależnie od organizatora.
Trzeba jednak przyznać, że ponad 750 osób w niezbyt dużej hali odlotów z zamkniętymi wszystkimi oknami to nie był zbyt komfortowo spędzony czas. O godzinie 0:07 zostaliśmy wypuszczeni na płytę lotniska, gdzie odbyła się krótka rozgrzewka prowadzona przez instruktorki z jednej z sieci siłowni. Ja w ramach pobudzenia wykonałem ze trzy krótkie przebieżki. Noc była dość ciepła a temperatura wahała się około 15 stopni Celsjusza.
Wystartowaliśmy siedemnaście minut po północy. Od samego początku wysunąłem się na czoło stawki i postanowiłem obrać najbardziej optymalny dla siebie rytm biegu. Jak to na początku każdego biegu bywa w pierwszej jego fazie był to zwarty peleton. Każde kilkaset metrów skutecznie rozrywało grupę.
Po dobiegnięciu drogą dojazdową do samego pasa startowego i skręcie w prawo zrobiło się bardzo ciemno. Niewielkie światła samochodów bezpieczeństwa i te umieszczone w pasie startowym dawały tylko pogląd jak się poruszać, ale generalnie panowała okrutna ciemność. Międzyczasy miałem ustawione automatycznie według GPS. Do pierwszego kilometra dobiegłem mając za sobą około trzech, czterech osób w niewielkiej odległości. Tysiąc metrów na otwarcie wpadło w 3 minuty i 18 sekund.
Na drugim kilometrze a dokładnie tuż za pierwszą nawrotką, która była zlokalizowana w okolicach 1700-nego metra doszło do jedynej i najbardziej wymownej konsultacji z moimi potencjalnymi, najgroźniejszymi rywalami tej nocy. Widziałem doskonale, że w kierunku od Lublina na Łęczną idealnie z ukształtowaniem pasa startowego będzie wiał wiatr. Nie był to oczywiście żaden huragan, ale dwa pełne kilometry centralnie pod wiatr to musiał przynajmniej w praktyce być najtrudniejszy etap tego biegu. Wtedy też obróciłem się przez ramię i do Mateusza oraz innego biegacza, którego nie znałem krzyknąłem lekko poirytowany „Panowie będziecie mi dawać zmianę czy zamierzacie się wozić?”. Mateusz odparł bez namysłu, coś w stylu „Mati ja dzisiaj nie dam rady!”. Pomyślałem, że może faktycznie nie czuje się na siłach tego dźwignąć, lub się zgrywa, ale jeśli nawet tak jest to zostanie to w ciągu kilkunastu minut bezwzględnie zweryfikowane. Drugi z biegaczy nie odezwał się ani słowem i to było w moim odczuciu oraz w moim „dekalogu” biegowym zwyczajnie nie fair. Albo się szanujemy, albo kombinujemy (…) Drugi kilometr, choć przebiegliśmy go we trzech a ja cały czas na przodzie wyszedł już wolniej i zaliczyłem go w 3 minuty i 25 sekund.
Trzeci kilometr nie zmienił zupełni nic. Światła pasa startowego były tak monotonne dla oczu, że zdarzało mi się je zamykać i nerwowo otwierać powieki, jakbym zasypiał podczas podróży. Miałem narzucony swój rytm biegu. Wiało w twarz a na zmianę nie miałem co liczyć. Jeszcze rozumiem, jakbym sobie wypracował kilkanaście metrów przewagi. Między mną a moimi rywalami zrobiłaby się wolna przestrzeń przez co i oni odczuwaliby tego „niewidzialnego” wroga. Ale gdy biegnie się krok w krok jest inaczej. Kto biega czy jeździ na rowerze wie co mam na myśli. Byłem już mocniej poirytowany, ale wierzyłem, że biegowy savoir-vivre mi się opłaci. Trzeci kilometr wyszedł jeszcze wolniej w 3 minuty i 29 sekund.
Po trzecim kilometrze a może nawet odrobinę wcześniej Mateusz wyraźnie odpadł. Zostałem z jednym rywalem sklejonym na plecach. Uznałem, że Mateusz nie kłamał. Czuł od początku, że nie wytrzyma i to się potwierdziło. Do drugiej nawrotki zlokalizowanej w okolicach 3700-nego metra dobiegliśmy we dwóch, choć to cały czas ja miałem te dwa kroki przewagi. Czwarty kilometr, choć w znacznej mierze pod wiatr wyszedł podobnie jak poprzedni w 3 minuty i 27 sekund.
Rozpoczynając ostatni, piąty kilometr wiedziałem, że będzie cholernie ciężko. Te ponad 13 minut ciągłego prowadzenia sporo mnie już kosztowały. Od wystrzału startera nie było nawet 5 sekund, aby ktoś wyszedł na prowadzenie. Zdałem sobie sprawę, że jeśli pobiegnę równie szybko jak w zeszłorocznej edycji w okolicach 3:10/km to jestem w stanie w końcu urwać tego rywala i po przekroczeniu mety bez żalu uznać, że sam zrobiłem ten bieg i w pełni na to zwycięstwo zasłużyłem. Z pasa startowego w prawo na drogę dojazdową zbiegłem pierwszy a jakby inaczej. Mało tego miałem przed sobą jeszcze z trzysta metrów prostej drogi do mety. Niestety na około 150 metrów przed metą mój rywal przeprowadził taki atak, że zwyczajnie nie potrafiłem odpowiedzieć (…) Prowadziłem przez ponad 16 minut, ostatnią minutę biegu pokonałem w tempie ok. 2:45/km. W momencie kiedy rywal minął mnie po mojej lewej stronie oczywiście chciałem jeszcze się zabrać, ale niestety byłem zbyt zakwaszony. To był bardzo szybki kilometr. Dość powiedzieć mój najszybszy kilometr na zawodach w całej dziesięcioletniej przygodnie z bieganiem. Pokonałem go w czasie 2 minut i 58 sekund a mimo to przegrałem o 4 sekundy cały bieg! To było tak frustrujące, że szkoda gadać. Z podziwu nie mogłem wyjść, że mój rywal pobiegł go jeszcze szybciej i za to wielkie dla Niego brawa.

Zawody zakończyłem ponownie na drugim miejscu z czasem 16 minut i 37 sekund, a więc o 13 sekund lepszym, niż w edycji z jesieni ubiegłego roku.
- Klasyfikacja OPEN: 2/752
- Klasyfikacja mężczyzn: 2/420
Zakończenie
Po zakończeniu biegu musiałem chwilę odpocząć i złapać głębszy oddech. Ten ostatni tysiąc z bardzo mocnym finiszem mocno przewentylował moje płuca. Po kilku minutach na prośbę osoby z obsługi biegu przeszliśmy ponownie do terminala, gdzie rozdawane były pamiątkowe medale oraz woda.
Podobnie jak w ubiegłej edycji również i teraz nie musieliśmy długo czekać na dekorację zwycięzców. Dominika bezapelacyjnie zwyciężyła wśród kobiet co raczej nie może dziwić. Zdziwienie wywołać mogła jednak specjalna nagroda niespodzianka, która czekała zarówno dla zwycięzcę w klasyfikacji kobiet jak i mężczyzn.
Około godziny 1:00 impreza dobiegła końca i udaliśmy się w drogę powrotną do domów. Po wejściu do mieszkania wykąpałem się, ale emocje jakie mi towarzyszyły nie pozwoliły szybko zasnąć. Położyłem się dopiero po godzinie 3:30 i spałem zaledwie dwie godziny. W niedzielny poranek, dla „oczyszczenia” głowy wyszedłem na 15-sto kilometrowe rozbieganie po pobliskim Starym Gaju.
W swoich relacjach jestem szczery i emocjonalny. Chciałbym, aby i tym razem było tak samo. Nie będę owijał w bawełnę. To drugie miejsce boli najbardziej, odkąd zaszczepiłem w sobie pasję do biegania. Biegam i trenuję od przeszło dziesięciu lat. Mam na swoim koncie grubo ponad sto startów a mógłbym ich mieć pewnie dwukrotnie, czy nawet trzykrotnie więcej, gdybym ich nie selekcjonował a w okresie po pandemii wyeliminował praktycznie do zera. Jestem instruktorem lekkiej atletyki oraz prowadzę treningi na różnych grup młodzieżowych. Na przestrzeni tych lat przeprowadziłem setki zajęć dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Piszę o tym wszystkim po to, aby zobrazować, że mimo iż nie jestem biegaczem z krajowego topu to jednak te wszystkie lata sprawiły, że mam wyrobione pewne nawyki, stosuję się to niepisanych zasad i zaszczepiam je u innych, którzy być może nie mają o tym takiej wiedzy, a które warto znać przebywając w takim środowisku.
Sztandarowym przykładem takiej niepisanej zasady jest chociażby korzystanie z pierwszego toru bieżni lekkoatletycznej. Na próżno szukać w regulaminach takiego obiektu, że pierwszy tor w głównej mierze przeznaczony jest dla szybszych biegaczy i nie powinno się po nim spacerować. Wiedzą o tym biegacze starsi stażem, ale to wciąż nie jest takie oczywiste dla wszystkich. W moim odczuciu kolejną dobrą praktyką jest właśnie współpraca na trasie biegu. Oczywiście liczą się miejsca na mecie a to co się dzieje na trasie (o ile nie jest rażącym naruszeniem regulaminu) nie ma znaczenia. Natomiast według mojego światopoglądu biegacze na bardzo zbliżonym do siebie poziomie, biorąc pod uwagę np. ukształtowanie terenu oraz warunki atmosferyczne powinni ze sobą współpracować dla dobra wyniku swojego, ogólnego widowiska i wzajemnego szacunku. Ktoś wygra, ktoś przegra, ale jeśli będzie poczucie dobrze wykonanej pracy to finalnie każdy na swój sposób jest wygrany. Nie chcę przedłużać, bo to być może temat na oddzielny wpis. Pogratulowałem mojemu najgroźniejszemu rywalowi i darzę go wielkim podziwem za to jak szybki był na finiszu. Nie potrafię jednak zrozumieć stylu jego zwycięstwa, tego że ani przez moment biegu nie wziął na siebie ciężaru prowadzenia. Rozegrał mnie jak żółtodzioba i mówię czy piszę o tym otwarcie. Moje odczucia byłyby jednak zupełnie inne, gdybym podczas samej rywalizacji musiał chociaż częściowo gonić. Ten bieg nauczy mnie prawdopodobnie więcej, niż kilkanaście innych. Takie sytuację pokazują jak odmienne jako ludzie potrafimy mieć wartości i jakie obieramy ścieżki w dążeniu do zrealizowania celu. To tyle i aż tyle na ten moment.
Ocena imprezy
Oceniając imprezę mógłbym w zasadzie skopiować całą ostatnią część z poprzedniej relacji. Swoją drogą na prawdę zachęcam do kliknięcia odnośnika z początkowej części tego wpisu.
Jak zwykle SkyWayRun to świetnie zorganizowane wydarzenie, z małymi mankamentami niezależnymi pewnie od samego Organizatora. Lotnisko to specyficzne miejsce rządzące się sowimi prawami. To jedne z najbardziej pilnie strzeżonych miejsc, więc i procedury muszą być nietypowe, a co za tym idzie, nie wszystko da się przewidzieć.
Po raz kolejny Organizator stanął również na wysokości zadania pod względem przygotowania pamiątkowych medali i statuetek dla najszybszych biegaczy i biegaczek. W swojej kolekcji mam już dwie takie statuetki i z pewnością na wiele lat będą miały dla mnie sentymentalne znaczenie.
Nagrody jak zwykle były bardzo atrakcyjne a całość wydarzenia poprzedziły liczne konkursy, w których mogli wziąć udział wszyscy chętni uczestnicy tegorocznego biegu.
Obsługa biegu zasługuje na podziękowania, bo to zgrany zespół osób, który rozumie potrzeby biegaczy i tworzy nietypowe projekty. Tak trzymajcie!
Be First to Comment