Początek roku kalendarzowego to dla wielu biegaczy okres przede wszystkim treningowy. Nie obfituje on raczej w starty. Nie oznacza to jednak, że pojedyncze zawody w tym okresie są zupełnie złym pomysłem. Wręcz przeciwnie mogą stanowić dobry punkt wyjścia do dalszych przygotowań np. pod wiosenne zawody.
Zapisy
Siódma edycja Biegu Trzech Króli w Łodzi nie była moją pierwszą. Na początku 2020 roku, jeszcze przed wybuchem pandemii Covid-19 dość spontanicznie wziąłem udział w czwartej edycji. Zawody te wspominam po dziś dzień bardzo dobrze, dlatego też postanowiłem, że pierwszym moim startem w nowym 2023 roku będzie właśnie ten w centrum Łodzi.
Dokładnie w połowie listopada ubiegłego roku zainteresowałem się zapisami na te zawody. Okazało się, że zapisy zostały już uruchomione, więc dałem sobie jeszcze ze dwa dni na zastanowienie i podjąłem ostateczną decyzję. W tym okresie opłata startowa za udział w biegu wynosiła 60 złotych.
Dzień startu
Bieg Trzech Króli w Łodzi ma swój świetny klimat. Rozgrywany jest corocznie 6 stycznia w godzinach popołudniowych już po zmroku i wiedzie ulicami centrum Łodzi m.in. ulicą Piotrkowską, która w okresie zimowym oświetlona jest świątecznymi iluminacjami. Dodatkowo start i meta zlokalizowane są pomiędzy budynkami Manufaktury. Połączenie czerwonej cegły oraz tysięcy światełek robi wrażenie.
Start o godzinie 17:00 wymusza odpowiednie zagospodarowanie sobie czasu od poranka jak i właściwe żywienie w ciągu dnia. Eksperymenty w tym drugim aspekcie mogą wpłynąć negatywnie na późniejszy wzmożony wysiłek fizyczny, czyli mówiąc potocznie wywołać kolkę lub inne dolegliwości żołądkowe.
Z Lublina do Łodzi wybrałem się w czwartek wieczorem i ostatecznie na miejsce dotarłem dość późno. W nocy nie spałem zbyt dobrze. Ogółem udało się przespać jedynie cztery godziny.
Około godziny 8:30 zjadłem śniadanie. Standardowe przedstartowe dwie bułki z dżemem. Nic nadzwyczajnego. Wtedy jeszcze planowałem, że około południa zjem makaron, ale ostatecznie skończyło się tylko na jednym bananie około godziny 14:00. Do godziny startu zawodów to było zupełnie wszystko.
Po godzinie 9:00, porannym pociągiem do Łodzi dojechał również Karol z Joanną (Ruda). Z racji tego, że na poranek w dniu startu nie planowałem już żadnego rozruchu biegowego zaproponowałem Karolowi spacer, tak aby rozruszać nogi. Pokonanie kilku tysięcy kroków (oczywiście w granicach rozsądku) zazwyczaj dobrze na mnie działa i czuję się swobodniej podczas biegu. Wielokrotne bieganie o poranku (lub wg. moich znajomych jeszcze w nocy) sprawia, że moje ciało od razu po zejściu z łóżka jest niezbyt elastyczne i podczas biegania czuję się w pewnym stopniu ograniczony. Wracając natomiast do porannego spaceru w rekreacyjnym sposób zaliczyliśmy 4,5 kilometra chodu.
Po powrocie ze spaceru próbowałem się jeszcze odrobinę zdrzemnąć. Nie do końca się to udało, ale czas spędzony na łóżku w kontekście późniejszego biegu na pewno nie był zmarnowany.
Na cztery godziny przed startem a więc o 13:00 rozpocząłem solidne, godzinne rozciąganie. To zdecydowanie dobry rytuał. Poranny chód, przedpołudniowe leżenie i popołudniowe rozciąganie pozwoliło mi uzyskać odpowiedni „luz” mięśniowy.
O godzinie 15:00 ruszyliśmy w kierunku Manufaktury. Było dla mnie aż dziwne, ale ogarniał mnie nadzwyczaj podejrzliwy spokój. Pewność siebie? Nie to raczej nie to.
Biuro zawodów
W biurze zawodów pojawiliśmy się na półtorej godziny przed startem a więc około godziny 15:30. Na miejscu było praktycznie pusto przez co odbiór pakietów przebiegł bez żadnych kłopotów.
Nie było zbyt ciepło. Co prawda jeszcze nie padał deszcz (opady były prognozowane od godziny 14:00 do 23:00), ale wiał nieprzyjemny wiatr, który skutecznie zniechęcał do startu w lżejszych ubraniach.
Rozgrzewka
Rozgrzewkę przed biegiem chciałem rozpocząć na około 40 minut wcześniej i tak też się stało. O 15:20 ruszyłem z Karolem na lekki trucht. Po chwili dołączyła do Nas Ruda i tak przebiegliśmy wspólnie 2 kilometry w średnim tempie 5:33/km. Dużo spokoju i pozytywnego nastawienia.
Na ćwiczenia dynamiczne wróciliśmy ponownie do galerii handlowej, ponieważ warunki atmosferyczne zaczęły się nieco pogarszać. Niestety tego dnia nie mieliśmy żadnej osoby, która mogłaby przypilnować naszych ubrań. Skazani byliśmy na depozyt. Na szczęście dogadałem się tak, że wpadnę tam jeszcze chwilę przed biegiem i zostawię w już wcześniej odłożonej torbie swoje wierzchnie ubrania. Logistycznie tutaj wszystko zagrało i nikt nie robił mi z tego powodów żadnych problemów. Sprawa może wydawać się błaha, ale w takim tłumie wcale nikt nie musiał mi iść na rękę. Mogli mnie odprawić np. słowami „Oddaje Pan torbę i nie ma kręcenia się w tą i z powrotem (…)„
Na 10 minut przed startem wybiegłem jeszcze na cztery przebieżki. Był luz pod nogą, ale i coraz bardziej mokra nawierzchnia, która budziła lekkie obawy.
Bieg
Na kilka chwil przed godziną 17:00 wskoczyłem do strefy startu/mety i nie czując jakiś większych oporów ustawiłem się w pierwszej linii, tuż obok bardziej doświadczonych biegaczy. Liczyłem na odważny bieg, dlatego stwierdziłem, że należy zająć dobre miejsce z przodu, ponieważ start będzie wąski, kręty a kostka brukowa śliska.
Początek był szybki jak to ma miejsce na każdym biegu masowym. Ja raczej starałem się trzymać nerwy na wodzy. Od razu dałem się wyprzedzić kilku a może nawet kilkunastu osobom. Nie chciałem przepalić początku i powalczyć na dystansie. Pierwszy kilometr pokonany w 3:19/km.
Drugi kilometr wiódł ulicą Zachodnią. Profil był lekko pofałdowany i na tym odcinku najbardziej wiało w twarz. Wiem to z opowieści innych bo sam, choć biegłem nie zasłaniając się nikim tego wiatru nie czułem. Byłem chyba zbyt zfokusowany na trzymaniu odpowiedniego rytmu. Konsekwentnie biegłem swoje, wyprzedzając co raz któregoś z biegaczy. Ten drugi kilometr był wyraźnie wolniejszy i wyszedł w 3:28/km.
Pomiędzy drugim a trzecim kilometrem był zakręt w lewo z ulicy Zachodniej w Zamenhofa. Następnie po 200-stu metrach spodziewałem się kolejnego skrętu w lewo w ulicę Piotrkowską i tutaj nastąpiła tak na prawdę największa konsternacja podczas całego biegu. Jak się okazało bardzo liczne roboty budowlane realizowane w Łodzi przełożyły się na konieczność modyfikacji trasy względem lat ubiegłych przez co Organizatorom zabrakło około 30-50 metrów do tego, aby trasa spełniała wymogi atestu PZLA. Podczas atestu wykonanego w dniu 29 grudnia 2022 roku zdecydowano się więc na dołożenie tych kilkudzięciu metrów właśnie po wybiegu z ulicy Zamenhofa w Piotrkowską. Nowy układ zakładał więc skręt w prawo a po przebiegnięciu kilkudzięsięciu metrów zawrotkę wokół barierki o 180 stopni. Mówiąc delikatnie nie było to idealne rozwiązanie. Kilometr trzeci dokładnie tak jak i drugi pokonałem w czasie 3:28/km.
Czwarty kilometr wiódł w całości ulicą Piotrkowską raczej z nachyleniem lekkim ku górze. Kilkanaście metrów przed sobą miałem jednego rywala. Nie oglądałem się za siebie, ale raczej cały czas zyskiwałem przewagę nad tymi, których pomiędzy pierwszym a trzecim kilometrem wyprzedziłem. Kilometr czwarty tak samo jak i pierwszy w tempie 3:19/km.
Ostatni, piąty kilometr rozpoczynał się na ulicy Próchnika. Sytuacja bez zmian. Przede mną w zasięgu wzroku i realnego kontaktu tylko jeden biegacz. Po 200-stu metrach skręt w prawo i powrót na ulicę Zachodnią. Dobiegając do skrzyżowania z ulicą Ogrodową do mety zostało jakieś 500 metrów. To był moment, w którym traciłem zaledwie kilka metrów do wspomnianego wcześniej rywala, ale i moment, w którym on wyraźnie przyśpieszył. I chociaż dopiero teraz poczułem trudy tego biegu i ja postanowiłem jeszcze zacisnąć zęby i trochę przyśpieszyć. Piąty kilometr okazał się najszybszym, bo w tempie 3:10/km.
Ostatecznie finiszowałem z czasem 16:54 brutto, uzyskując trzeci taki sam rezultat w swoim życiu na dystansie 5-ciu kilometrów. Pozwoliło mi to zająć 11 miejsce a do rywala, który ponad połowę dystansu biegł przede mną straciłem 3 sekundy. Finiszując przede mną uplasował się również na trzecim miejscu w kategorii wiekowej a ja zająłem lokatę tuż za „pudłem”.
- Klasyfikacja OPEN: 11/1611
- Klasyfikacja mężczyzn: 10/1017
- Klasyfikacja wiekowa (30-39 lat): 6/331
Zakończenie
Tak na prawdę emocje (niekoniecznie te pozytywne) zaczęły się po biegu. Wszystko za sprawą zamieszania z elektronicznym pomiarem czasu.
Z Karolem i Rudą przeprowadziłem tyle rozmów na ten temat, że nie chcę już chyba tego na nowo rozgrzebywać.
W ramach schłodzenia wykonałem 3 kilometry truchtu w średnim tempie 5:24/km. Mięśniowo czułem się po prostu rewelacyjnie. W truchtaniu nie przeszkadzał mi nawet deszcz, który rozpadał się już na dobre.
Po biegu można było w końcu konkretnie zjeść. A że Karol swój jedyny posiłek spożył około godziny 4:30 a ja byłem tylko o dwóch bułeczkach z dżemem z 8:30 oraz po jednym bananie z 14:00 wybór padł na coś nieprzyzwoitych rozmiarów a więc półmetrowego kebaba. Deficyt kaloryczny z tego dnia został solidnie uzupełniony.
Ocena imprezy
Po tegorocznej, siódmej edycji Biegu Trzech Króli mam pewne mieszane uczucia. Nadal uważam, że pod kątem organizacji biegu to na prawdę bardzo dobra impreza. Zamknięcie i zabezpieczenie centrum miasta przez odpowiednie służby w dalszym ciągu budzi u mnie podziw. W Lublinie takie przedsięwzięcie praktycznie jest skazane na niepowodzenie.
Na duży plus również praca biura zawodów, depozytów i wolontariuszy. Dużo życzliwych osób, które nie robią czegoś za przysłowiową „karę”.
Niestety na wysokości zadania nie stanęła zewnętrzna firma obsługująca elektroniczny pomiar czasu a więc ProTimer. Ilość rozbieżności w czasach, pominiętych w klasyfikacji osób, pomyłek była i nadal jest tak duża, że nie może być tutaj mowy o statystycznym błędzie. Każda godzina po zakończeniu biegu i kolejne dni to wysyp komentarzy na profilu w mediach społecznościowych Organizatora z dopominaniem się o wpisanie poszczególnych biegaczy i biegaczek na listę wyników. Tak nie może być. Błędy się zdarzają, ale sytuacja dotyczyła grubo ponad stu osób (to tylko te, których zupełnie nie było w wynikach, kolejne to te z wynikami niewłaściwymi)! Zgoda, że wiele osób biega i startuje dla zabawy. Pamiętajmy jednak, że impreza ma już swoją renomę, ściąga biegaczy nie tylko z Łodzi czy województwa łódzkiego, ale i innych zakątków kraju a Organizator chcąc zapewnić wyższy standard atestuje trasę, na której uczestnicy opłacając start mają prawo wymagać opracowania rzetelnych wyników.
W zakończeniu napiszę, że mimo iż „rana” jeszcze jest świeża i dopiero się będzie „goić” to jednak chyba tak zupełnie nie zrażę się do tej imprezy. W większości aspektów na prawdę stoi ona na wysokim poziomie i inne miasta lub ośrodki mogą się wiele uczyć. Z tego co się wydarzyło należy wyciągnąć wnioski, poprawić to i nadal działać, bo trudno o lepszą imprezę w kraju w pierwszych dniach roku kalendarzowego.
Be First to Comment