Biegi charytatywne rządzą się własnymi prawami. Często traktować je można jako dobrą zabawę w szczytnym celu. Często też bieg o takich charakterze może być dobrą okazją do startu kontrolnego. Nutka rywalizacji też nie zaszkodzi.
Corocznie przy okazji finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w kilkunastu miastach w Polsce rozgrywane są biegi „Policz się z cukrzycą”. Największy taki bieg rozgrywany jest rzecz jasna w stolicy a limit uczestników wynosi około 5000 osób.
Zapisy
Po dość udanych dla mnie zawodach na początku stycznia, a więc Biegu Trzech Króli w Łodzi miałem ochotę wystartować jeszcze w tym samym miesiącu właśnie w jednym z biegów WOŚP. Moje plany nie były jednak precyzyjne, toteż nieszczególnie zdeterminowany byłem do określenia konkretnej lokalizacji biegu.
W połowie stycznia, jeden z moich znajomych Damian podsunął mi pomysł startu w Pabianicach, w ramach 6 Pabianickiego Biegu „Policz się z cukrzycą”. Pomyślałem, że to może być ciekawa opcja i jak mam to zwykle w zwyczaju, odłożyłem rejestrację na później.
17 stycznia, a więc na dzień przed zakończeniem zapisów elektronicznych postanowiłem się jednak zapisać. Natychmiast okazało się, że limit 200 osób został już dwa dni wcześniej wykorzystany a zapisy elektronicznie przedwcześnie zamknięte. Przy czym wspomniany wcześniej limit dotyczył zarówno uczestników biegu jak i marszu Nordic Walking.
Napisałem co prawda e-maila z zapytaniem czy w takiej sytuacji byłaby możliwość dopisania do listy rezerwowej, ale żadna odpowiedź zwrotna nie przyszła. Temat biegu w Pabianicach w zasadzie na kilka dni zupełnie odpuściłem.
Dzień przed startem, a więc w sobotę 28 stycznia pomyślałem, że być może zaryzykuje i pojadę na zawody zupełnie w ciemno, bez gwarancji startu. Wydało mi się totalnie mało prawdopodobne, aby każdy z 200-stu zarejestrowanych na to wydarzenie uczestników odebrało swój numer startowy. Zawsze przecież komuś może przytrafić się jakaś sytuacja losowa, która uniemożliwi start. Plan wyjazdu na zawody w ciemno był ryzykowny, ale nie beznadziejny.
Biuro zawodów
Start zawodów zaplanowany był na godzinę 10:00 w niedzielę 29 stycznia. Śniadanie składające się jedynie z dwóch kromek chałki z dżemem zjadłem około godziny 7:00.
Podróż z Łodzi do Pabianic trwała prawie półtorej godziny. Około godziny 7:30 ruszyłem w drogę. Na początku jednym tramwajem, następnie kolejny tramwajem a na końcu jeszcze autobusem. Moją przewodniczką po okolicy oraz supportem była Joanna.
Na miejsce dotarliśmy tuż przed godziną 9:00 i szybko okazało się, że jeden numerek oznaczony „27” na pewno nie zostanie tego dnia wykorzystany. W biurze zawodów podałem więc swoje dane osobowy, podpisałem oświadczenie o przeciwwskazaniach zdrowotnych i wpłaciłem 50 złotych na rzecz zbiórki charytatywnej. To dokładnie taka samo wysokość opłaty jak podczas zapisów elektronicznych.
Rozgrzewka
Niedzielny poranek nie należał do najcieplejszych. Co prawda nie padał ani deszcz, ani śnieg, ale temperatura w okolicach 0 stopni Cesjlusza oraz miejscami silne podmuchy wiatru nie zachęcały do pozbywania się cieplejszych ubrań.
Rozgrzewkę rozpocząłem około pół godziny przed startem a więc o 9:30. Bieg rozgrywany miał być na dystansie 5-ciu kiloemtrów, a więc czterech pętli liczących 1250 metrów wokół zbiornika wodnego Lewityn.
Na początku postanowiłem obiec wspomniany zbiornik dwa razy, co łącznie dałoby 2,5 kilometra truchtu. Tak też uczyniłem. Od razu wyczuć można było miejscami dość mocny wiatr. Tempo na rozgrzewce w okolicach 5:00/km. Nie czułem się wybitnie dobrze a to za sprawą prawdopodobnie całego tygodnia treningowego, w którym nie robiłem luzowania przed tym, jakby nie było spontanicznym startem.
Po pokonaniu dwóch okrążeń zrzuciłem z siebie odzież wierzchnią, zmieniłem buty i wykonałem jeszcze trzy krótkie przebieżki. Następnie kilka dynamicznych wymachów i to byłoby w zasadzie wszystko w ramach rozgrzewki. Gdy teraz na spokojnie analizuję tę kwestie to stwierdzam, że części dynamicznej, pobudzającej wykonuję zdecydowanie za mało. Jest to dla mnie lampka, aby rozgrzewkę i trucht przed zawodami rozpoczynać kilkanaście minut wcześniej.
Bieg
Zważywszy na fakt biegania na pętli, postanowiłem wyłączyć automatyczny zapis GPS co kilometr i ręcznie łapać „lapy” poszczególnych okrążeń, tak aby kontrolować mniej więcej czas ich pokonywania.
Chwilę po godzinie 10:00 ruszyliśmy na trasę. Bardzo szybko ukształtowała się prowadząca trójka. Oczywiście byłem w tej małej grupce. Po kilkuset metrach jeden z rywali zaczął stopniowo tracić dystans. Ja trzymałem się tuż za plecami prowadzącego. Start był dość żwawy, ale gdy po kilkuset metrach pojawił się wiatr czołowy tempo raptownie spadło. Pierwsze okrążenie biegło mi się jednak nadzwyczaj komfortowo i pokonałem je ramie w ramie z rywalem w czasie 4 minut i 20 sekund.
Drugie okrążenie ruszyliśmy więc razem. Co kilkaset metrów wymienialiśmy się miejscami, co pozwalało chociaż na chwilowe osłonięcie się przed wiatrem. Na drugim okrążeniu zaczęliśmy też wyprzedzać uczestników marszu Nordic Walking. Ponownie zaliczyliśmy okrążenie wspólnie, ale tym razem w 4 minuty i 28 sekund. Było wyraźnie wolniej, co też dało się odczuć. Ja jednak nie chciałem przyspieszyć zbyt wcześnie i kontrolowałem sytuację.
Trzecie okrążenie również nie było zbyt szybkie. Jako prowadząca dwójka musieliśmy wymijać już nie tylko uczestników Nordic Walking, ale zdublowanych, wolniejszych uczestników biegu. Co raz krzyczeliśmy „uwaga” i biegliśmy slalomem, szukając sobie optymalnego miejsca do wyprzedzania. W międzyczasie uzyskałem też kilkumetrową przewagę nad swoim rywalem, ale całość okrążenia to 4 minuty i 25 sekund.
Nie chciałem, aby mnie coś mogło jeszcze zaskoczyć, więc na czwarte okrążenie wbiegłem z planem na to, aby przyśpieszyć i spróbować urwać coś z ostatecznego wyniku. Osób, które mijałem było już tak dużo, że nie wiedziałem nawet z jaką przewagą prowadzę. Wszystko się zatarło a ja tylko co kilkadziesiąt metrów wołałem, aby zwolniono mi jedną ze stron. Przyznaję, że na czwartym okrążeniu lekko mnie przytkało, co było pochodną podkręcenia tempa oraz oddychania bardzo zimnym powietrzem. Ostatnie okrążenie pokonałem w czasie 4 minuty i 17 sekund.
Ostatecznie finiszowałem z czasem 17 minut i 32 sekund brutto, a więc pokonując dystans 5-ciu kilometrów w średnim tempie 3:30/km. Czas ten oczywiście nie jest wybitnie dobry, ale na pewno dość przyzwoity. Samo rozegranie biegu było bowiem rozgrywką taktyczną.
- Klasyfikacja OPEN: 1/162
- Klasyfikacja mężczyzn: 1/98
Zakończenie
Po zakończonym biegu szybko przebrałem się w cieplejsze ubrania i po kilkunastu minutach ruszyłem na schłodzenie. Nogi po szybkich pięciu kilometrach były już w zdecydowanie lepszej formie, aniżeli na rozgrzewce. Dzięki temu nie było problemu z przebiegnięciem 3-ch kilometrów w tempie 4:30/km.
I gdy miałem już podążać bezpośrednio na przystanek autobusowy okazało się, że Organizatorzy biegu WOŚP w Pabianicach przygotowali statuetki dla pierwszych trzech kobiet oraz mężczyzn zarówno w rywalizacji biegowej jak i Nordic Walking.
Muszę przyznać, że szklana statuetka bardzo mi się podoba i cieszę się, że mogę ją dołączyć do pozostałych pamiątek z wcześniejszych biegów. W tym miejscu nie mogę również pominąć kwestii medalu, który otrzymał każdy uczestnik, a który był również bardzo ładny.
Ocena imprezy
W Pabianicach a tym bardziej nad Lewitynem miałem okazję być po raz pierwszy. Na początku podsumowania muszę szczerze przyznać, że miejsce to jest świetne pod kątem biegania. Pętla o długości 1250 metrów może nie jest najlepszym rozwiązaniem dla osób, które chcą wykonać długi, powiedzmy dwudziestokilometrowych bieg, ale za to idealnie sprawdzi się na bieganie szybszych jednostek treningowych. Wybór miejsca na zawody, szczególnie na krótkim dystansie wydaje się być bardzo dobrym wyborem.
Głównymi organizatorami Pabianickiego Biegu „Policz się z cukrzycą” jest miejscowy sztab WOŚP oraz biegacz Marcin Krebs prowadzący darmowe treningi dla mieszkańców Pabianic. To zdecydowanie odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.
Całą imprezę oceniam bardzo dobrze i z pewnością mogę zarekomendować innym biegaczom. Pozytywne wrażenia to efekt w dużej mierze atrakcyjnej lokalizacji biegu, profesjonalnego pomiaru czasu oraz sympatycznej atmosfery, którą tworzą ludzie z pasją. Bez wątpienia jako lublinian, szczególnie podczas dekoracji zostałem zaprezentowany jako gość wydarzenia. Mimo iż dołączyłem do rywalizacji niemalże w ostatniej chwili zgromadzeni do końca imprezy jej Organizatorzy, uczestnicy i kibice za zwycięstwo nagrodzili mnie szczerymi brawami. I chociaż ja w całej tej sytuacji czułem się lekko niezręcznie, bo moją wygraną mogłem popsuć „lokalsom” zabawę to jednak nikt nie dał mi powodu, abym z takim przeświadczeniem opuścił teren Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Pabianicach.
Be First to Comment