Pod koniec lutego wszystkie drogi biegaczy z prawie całego obszaru Polski prowadzą do podwarszwskiej Wiązownej. Od wielu lat odbywa się tam jeden z najstarszych i jednocześnie pierwszy w roku kalendarzowym półmaraton. W tym roku szczególny, bo w randze Mistrzostw Polski kobiet i mężczyzn. Dodatkowo rozgrywany jest towarzyszący mu bieg na dystansie 5-ciu kilometrów, który rok rocznie stoi na bardzo wysokim amatorskim poziomie.
W roku 2025 pojawiłem się na tym biegu już po raz trzeci z rzędu, ale nie było to takie wcale od początku oczywiste. Odbywający się tydzień wcześniej 18 Bieg o Puchar Bielan (zachęcam do przeczytania również tamtej relacji) miałem już dużo wcześniej wpisany w kalendarz, stąd Wiązowska Piątka, choć bardzo szybka nie była dla mnie jakimś szczególnym priorytetem.
Zapisy
O tym, że tegoroczna edycja Wiązowskiej Piątki nie była dla mnie priorytetem najlepiej świadczyć może fakt, że mimo wiedzy o kończących się miejscach na liście startowej nie podejmowałem decyzji, aby się na niej znaleźć. Aż do czasu, kiedy limit ten został wykorzystany i wcale nad tym nie ubolewałem. Wreszcie jednak pod naporem innych biegaczy limit ten po raz kolejny został zwiększony a ja pod wpływem chwili postanowiłem ostatecznie zarejestrować się na tegoroczną edycję. Miało to miejsce dokładnie 7 lutego w godzinach wieczornych. I muszę przyznać, że miałem z tym też na prawdę sporo szczęścia, bo według formularza zgłoszeniowego zrobiłem to jako siódma osoba od końca a zainteresowanie było na prawdę duże. Świadczyło o tym m.in. wiele pytań o możliwość odkupienia pakietu startowego, które przewijały się w komentarzach pod postami Organizatora na jego profilu na Facebooku. Koszt pakietu startowego na 28 Wiązowską Piątkę w tej dodatkowej puli wynosił 89 złotych. To jedynie 10 zł drożej w stosunku do zapisu pierwszych 500-set osób, ale z kolei też sporo więcej, niż opłaty w latach ubiegłych.
Zanim przejdę już do relacji z tegorocznego biegu poniżej zamieszczam wpisy z dwóch poprzednich edycji.
Biuro zawodów
W tym roku mogłem liczyć na transport ze strony Karola, z którym nie jeden zakątek kraju w wersji „na biegowo” już odkryłem. Trochę wstyd się przyznać, ale moja obojętność odnośnie tego biegu była tak duża, że w zasadzie to Karol częściej kontaktował się ze mną, niż ja z Nim w sprawie wyjazdu. A przecież to on tutaj był szoferem i to ja byłem gościem na tym „pokładzie”. Sądzę, że gdyby napisał nawet w sobotę wieczorem, że się rozchorował, czy że wypadło mu coś na prawdę ważnego i rezygnuje z wyjazdu zwyczajnie machnąłbym ręką i nawet nie miał do Niego ani „grama” pretensji. Serio. O ile jeszcze kilka dni przed startem brałem pod uwagę, aby ogłosić, że mogę odsprzedaż swój pakiet (a tak jak pisałem wyżej zapotrzebowanie było na prawdę duże) tak w piątek, sobotę czy nawet w niedzielę byłem w stanie zwyczajnie zrezygnować a koszt pakietu wrzucić w „straty”, bo przecież niecałe 100 złotych to w tych czasach nie majątek a w życiu są dużo gorsze zmartwienia.
Finalnie nic takiego nie miało miejsca. A że z Karolem żyję po prostu dobrze nie miałem sumienia powiedzieć mu: „słuchaj no nie jadę, nie czuję tych zawodów”. W sobotę wieczorem ustaliliśmy ostatecznie, że ruszamy kolejnego dnia około godziny 7:30. Wraz z Nami miał również jechać jeszcze Bartek. Wstałem więc około godziny 6:00 i przed wyjściem z mieszkania zjadłem dwie bułki z dżemem oraz wypiłem gorącą herbatę. Aby rozruszać nieco nogi przeszedłem się spacerkiem jeden kilometr.
Sama droga z lubelskich Czubów do Wiązownej zajęła jedynie około godziny i dziesięciu minut, wliczając w to poszukiwanie miejsca parkingowego. W czasie drogi byłem delikatnie mówiąc mało skory do rozmów, dlatego w zasadzie całość przemilczałem.
Na miejsce dotarliśmy około godziny 8:45 a więc dokładnie na półtorej godziny przed planowanym startem biegu na dystansie 5-ciu kilometrów. Półmaraton tradycyjnie jak to ma miejsce w Wiązownej startował kwadrans wcześniej a więc punktualnie o godzinie 10:00.
Do szkoły w której zlokalizowane było biuro zawodów mieliśmy około 550 metrów. Odbiór pakietów jak zwykle przebiegł bardzo szybko a to za sprawą skanowania kodów QR i nadawania numerów, które nie były imienne. Następnie powrót do auta i spokojne przygotowania do rozgrzewki.
Rozgrzewka
Rozruch rozpoczęliśmy na około 50 minut przed startem biegu a więc około godziny 9:25. Wraz z Karolem i Bartkiem w planach mieliśmy od trzech do czterech luźnych kilometrów. Wybraliśmy się więc w kierunku zupełnie odwrotnym do startu biegu. Początkowo wiatr mieliśmy w plecy a po nawrotce biegliśmy pod wiatr. Oczywiście przy luźnym rozgrzewkowym tempie nie miało to większego znaczenia. Całość to 4 kilometry w średnim tempie 4:51/km.
Po powrocie z rozruchu do startu pozostało jeszcze pół godziny. Wykonałem kilka ćwiczeń rozgrzewki dynamicznej w okolicy zaparkowanego auta. Na spokojnie zmieniłem też buty z treningowych na startowe. Następnie zdjąłem kurtkę oraz długie spodnie i na około kwadrans do startu a więc tuż przed godziną 10:00 przeszliśmy ponownie w kierunku trasy biegu, aby zobaczyć start półmaratonu, w którym wzięło udział ponad 3200 uczestników.
Na mniej, niż 10 minut do startu zrzuciłem jeszcze bluzę i wykonałem trzy dynamiczne przebieżki.
Wchodząc do strefy startu przez barierki spostrzegłem, że zerwałem jedną z agrafek i mój numer startowy choć się trzyma na pozostałych trzech to jednak może zerwać się zupełnie. Na pełnym spokoju, przepiąłem jedną z agrafek z dołu na górę numeru startowego i wszedłem w tłum biegaczy. A było ich tam na prawdę bardzo wielu.
Bieg
W strefie startowej było strasznie ciasno. Żartowałem pod nosem, że jest taki ścisk, że trudno położyć prawą dłoń na lewym nadgarstku, na którym noszę zegarek, aby go wystartować.
Ustawiłem się dość daleko, bo w około dziesiątej linii. Przede mną stało m.in. kilkanaście kobiet. Do ostatniej chwili przed startem byłem tak obojętny na te zawody, że nawet na dwie minuty przed wystrzałem startera przeszła mi przez myśl o wyjściu, ale wyjść z tego tłumu już się zwyczajnie nie dało. Nie pamiętam takiej sytuacji w mojej już przeszło dziesięcioletniej przygodzie z bieganiem. Ta sytuacja najlepiej obrazuje moją beznadziejną sytuację mentalną, z którą pojechałem na te zawody.
Po wystrzale startera priorytetem była rzecz jasna maksymalna koncentracja, aby nie upaść i nie zostać stratowanym przez ponad tysiąc biegaczy, którzy stali jeszcze za mną. I faktycznie te pierwsze powiedzmy sto metrów było niezwykle nerwowych i momentami wręcz niebezpiecznych. Szybko też okazało się, że wiele spośród osób, które ustawiło się przede mną trzeba było wyminąć przeskakując raz a to na lewą, raz a to na prawą stronę.
Po około trzystu metrach sytuacja się nieco unormowała i można było złapać swój optymalny rytm i długość kroku. Przed flagą pierwszego kilometra biegła przede mną Młodzieżowa Wicemistrzyni Polski na 5000 metrów Małgorzata Karpiuk. Nie miałem pojęcia, czy biegnie ona jako pierwsza wśród kobiet, czy któraś z Pań jest jeszcze z przodu. W pewnym momencie jeden z biegaczy zapytał mnie czy staramy się od razu przeskoczyć do przodu. Odparłem, że chciałbym, ale nie na „raz”, bo miałem obawy, że za takie nagłe szarpniecie mogę stosunkowo szybko „zapłacić”. Pierwszy kilometr jak to mówią „nie kosztował” zbyt wiele a był dość szybki, ponieważ pokonałem go w 3 minuty i 15 sekund.
Gdzieś na samym początku drugiego kilometra ponownie mijałem Huberta (wspominałem o Nim w poprzedniej relacji z Biegu o Puchar Bielan). Rzuciłem krótkie „dawaj zabieraj się ze mną”. Gdzieś u mojego boku biegł też Patryk, zresztą już nie pierwszy a trzeci rok z rzędu na tym samym biegu. Fajnie, bo to gwarantowało wspólne napędzanie się, bez zbędnej utraty energii na pogaduszki. Podczas tego drugiego kilometra wspomniana wyżej Małgorzata biegła tuż przed Nami. Drugi kilometr wyszedł mi wyraźnie wolniej, bo w 3 minuty i 23 sekundy. Z relacji innych wiem, że był on nieco pod wiatr. I prawdopodobnie faktycznie tak było, ale nie był on jednocześnie tak mocny, aby stawiało mnie to przysłowiowego „pionu”.
Do nawrotki zlokalizowanej w połowie dystansu dobiegłem w stosunkowo bardzo dobrym stanie. Nie spoglądałem na międzyczas z zegarka, ale według pomiaru czasu pierwsze 2,5 kilometra pokonałem w 8 minut i 17 sekund. Dobiegając natomiast do nawrotki upewniłem się, że biegnąca przede mną biegaczka prowadzi w stawce kobiet. Po nawrocie natomiast usłyszałem od jednej osoby głośne „dawaj Mati”, ale kompletnie nie wiedziałem kto to mógł być. Dopiero po zakończeniu zawodów okazało się, że dostrzegł mnie Waldek i postanowił ponieść dopingiem. Trzeci kilometr wpadł w takim samym czasie co drugi a więc w 3 minuty i 23 sekundy. Pamiętam spoglądając na zegarek pokazywał czas równy 10:00. Pomyślałem też wtedy, że ciężko będzie pobiec te dwa kilometry w 6:40, co dawałoby na prawdę przyzwoite 16:40 na mecie.
Tak na prawdę na czwartym kilometrze nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Ten etap biegu potrafi się już dawać mocno we znaki. Nie pamiętam jakiś konkretnych szczegółów, ale był to kilometr pokonany niemalże w całości z Gosią i Patrykiem. Dla wielu osób mylący mógł być fakt flagi, która mogła oznaczać czwarty kilometr a w rzeczywistości oznaczała kilometr dwudziesty dystansu półmaratońskiego. Dopiero około 110 metrów dalej był znacznik czwartego kilometra a ten okazał się już trochę szybszy i wypadł w 3 minuty i 19 sekund.
Rozpoczynając kilometr piąty miałem jeszcze trochę sił. Chciałem pobiec go w taki sposób, aby mieć poczucie dobrze wykonanej roboty. Z wyrazami uznania zwróciłem się po raz pierwszy do Gosi mówiąc „ekstra jest”. Dołączył wtedy do mnie również Dawid, który od siebie dodał do Gosi „dawaj z Nami (…) albo My z Tobą”. No i zaczęliśmy mocno przebierać tymi już nieco męczonymi nogami. Pamiętam, że na głos mówiłem sobie „500 metrów”, następnie „400 metrów”. Nogi bardzo mnie już bolały. Cierpiałem, ale gdybym się w takim momencie poddał to zawiódł bym głównie samego siebie. Od 300-stu metrów do mety starałem się wykrzesać z siebie jeszcze trochę. Nogi miały już mocno dosyć, krok wydawał się niestabilny, ale mimo wszystko parłem do mety nie spoglądając na wartości w zegarku.
Kiedy wpadłem na metę nie wiedziałem nawet jaki to jest czas, ponieważ zegar wskazywał wartości od startu półmaratonu. Zegarek zatrzymałem z wynikiem 16:35 i sam nie wierzyłem, że w takim stanie totalnego mentalnego i treningowego nieładu pobiegłem +/- szybciej o ponad pół minuty, niż tydzień wcześniej w Warszawie.
Ostatecznie zmierzono mi czas 16 minut i 32 sekundy a to oznaczało mój najlepszy czas spośród trzech ostatnich edycji Wiązowskiej Piątki i jednocześnie drugi najlepszy rezultat w życiu. Generalnie w Wiązownej jestem niesamowicie równy, w roku 2023 miałem czas 16:35, w roku ubiegłym sekundę wolniej a więc 16:36 a w tym rezultat jak wyżej.
- Klasyfikacja OPEN: 51/1290
- Klasyfikacja mężczyzn: 51/827
- Klasyfikacja wiekowa (30-39 lat): 24/257

Zakończenie
Bezpośrednio po biegu z Bartkiem złapaliśmy się w miarę szybko, ale z Karolem nie było już to takie proste. Inną sprawą jest fakt, że co kilkadziesiąt metrów zatrzymywaliśmy się, aby porozmawiać kilka chwil z innymi znajomymi. Po kilkunastu minutach bezskutecznego poszukiwania Karola rozpocząłem z Bartkiem trucht w okolice zaparkowanego auta. W końcu udało Nam się złapać a na schłodzenie podłączył się do Nas jeszcze Mariusz. Podobnie jak i przed biegiem tak i po biegu pokonaliśmy dystans czterech kilometrów, tym razem w nieco spokojniejszym tempie 5:07/km.
Ocena imprezy
Myślę, że nie ma większego sensu po raz trzeci oceniać tej samej imprezy. W dalszym ciągu jestem zdania, że Wiązowska Piątka to jedna z najszybszych tego typu imprez w całym kraju. Sam fakt bardzo odległego miejsca w klasyfikacji generalnej mimo całkiem niezłego czasu może świadczyć o fakcie, że jest tam z kim biegać. To właśnie bieganie w tak dobrej stawce przekłada się na świetne rezultaty i można wykrzesać z siebie dużo więcej, niż na jakiś małych lokalnych zawodach.
Po raz kolejny mogę jedynie zwrócić uwagę na fakt medalu, który nie jest rozdzielany na dwa rozgrywane dystanse. Rozumiem, że wynika to po części na pewno z kwestii finansowych, ale opisywany wcześniej Bielański Bieg Chomiczówki radzi sobie doskonale z taką sytuacją. Jak to mówią „dla chcącego nic trudnego”.
W tym roku z racji rozgrywanych Mistrzostw Polski w Półmaratonie na kilka dni przed imprezą w sieci zawrzało ze względu na jasny (choć nie mający logicznego wytłumaczenia) komunikat odnośnie dwóch zupełnie oddzielnych klasyfikacji w samym biegu jak i rozgrywanych mistrzostwach. Nie będę szerzej rozwijał tego wątku. Po pierwsze dlatego, że nie dotyczył on dystansu krótszego a po drugie dlatego, że wystarczająco szeroko został ten problem poruszony w Internecie. Pewien niesmak jednak pozostał, ale być może za rok już mało kto będzie o tym pamiętał. Organizatorzy i tak nie muszą się martwić o frekwencję. Dopisze ona jak co roku bez dwóch zdań.
Be First to Comment