Mówiąc o typowo zimowych zawodach biegowych w Polsce nie sposób wymienić rozgrywanego od wielu, wielu lat na warszawskich Bielanach Biegu Chomiczówki. Dla wielu biegaczy amatorów, ale i zawodników z krajowego topu to jedna z pierwszych imprez rozgrywanych na ulicy w całym roku kalendarzowym. Bieg ten rozgrywany jest również na dość nietypowym dystansie 15-stu kilometrów a od kilkunastu edycji towarzyszy mu również Bieg o Puchar Bielan, na dystansie trzykrotnie krótszym. Co ważne odnotowania obie trasy posiadają atest Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.
Zapisy
Nigdy wcześniej nie startowałem na warszawskiej Chomiczówce i też nie szczególnie śledziłem termin rozpoczęcia zapisów. Od kilku miesięcy wiedziałem natomiast, że przypadająca na rok 2025 edycja będzie miała nowego partnera technicznego a będzie nią polska marka odzieży sportowej Rough Radical, której jestem ambasadorem.
Fakt ten okazał się bardzo dobrą okazją do wzięcia udziału w tym wydarzeniu. Naturalnie zdecydowałem się na bieg na dystansie 5-ciu kilometrów, który rozrywany miał być po raz 18. Pakiet startowy w wersji VIP otrzymałem rzecz jasna od swojego sponsora.
Trening przed Biegiem Chomiczówki i Biegiem o Puchar Bielan
W ramach powyższej współpracy a więc marki Rough Radical i Organizatora oraz mojej i Rough Radical zostałem poproszony w jeszcze w połowie stycznia o przeprowadzenie treningu otwartego, dla wszystkich chętnych. Miał on być elementem promocyjnym imprezy. Termin ustaliliśmy na sobotę 1 lutego a miejscem spotkania była Szkoła Podstawowa nr. 352 im. Jerzego Huberta Wagnera. Przeprowadzony przeze mnie trening trwał około półtorej godziny czasu i składał się z części rozgrzewkowej na sali gimnastycznej oraz części ćwiczeń techniki biegowej na pobliskim obiekcie sportowym. Ogółem wzięło w nim udział około 20 osób a całościowy wydźwięk był bardzo pozytywny.

Przed biegiem
Dzień startu rozpoczął się w moim przypadku dość wcześnie, bo już o godzinie 4:15. Wstałem bez większych problemów, jeszcze przed budzikiem. Zawsze, gdy mam gdzieś jechać mój sen jest dość niespokojny, przerywany i nie ma mowy o zaspaniu. To też nie do końca w porządku, ponieważ w szczególności przed zawodami wypadałoby się wyspać maksymalnie dobrze.
Szybka toaleta i po kilkunastu minutach jadłem już placki bananowe i popijałem gorącą herbatę. Wyjście z mieszkania miałem zaplanowane na godzinę 5:10.
Na transport do Warszawy i z powrotem wybrałem pociąg, na który namówiłem też w międzyczasie Maksa oraz Dominikę. Jedynym minusem była godzina odjazdu a mianowicie 5:40. Była możliwość wybrania opcji godzinę późniejszej. Biorąc pod uwagę dojazd z dworca na Bielany komunikacją miejską, następnie odebranie pakietu startowego, rozgrzewkę i start biegu na dystansie 5-ciu kilometrów zaplanowanego na godzinę 10:00 wolałem mieć komfort czasowy, nawet kosztem wcześniejszej pobudki.
Na początku zatem 2 kilometry spaceru z mieszkania na stację Lublin Zachodni. Następnie podróż pociągiem i przed godziną 7:30 byliśmy już na dworcu Warszawa Zachodnia. Od kilku dni wiadomo było, że noc poprzedzająca dzień startu będzie mroźna, ale chłód jaki zastaliśmy w stolicy był okropny. Na samą myśl o jakimkolwiek biegu chciało się jak najszybciej wsiąść w pociąg powrotny do domu.
Na Bielany pojechaliśmy autobusem miejskim i około godziny 8:00 byliśmy prawie na miejscu. Napisałem „prawie”, bo nie do końca wiadomo było gdzie mieści się biuro zawodów w dniu startu. O ile w pierwszych dwóch dniach wydawania pakietów, czyli w piątek i sobotę mieściło się ono w Galerii Bemowo o tyle kwestia samego dnia zawodów nie była do końca doprecyzowana. Na skutek niewiedzy zrobiliśmy spacer 1,5-ra kilometrowy do Galerii i z powrotem na osiedle Chomiczówki do wyżej wspomnianej szkoły, w której mieściły się szatnie i depozyt biegu.
Rozgrzewka
Na rozgrzewkę wyszedłem z Dominiką około godziny 9:15, a więc na trzy kwadranse przed planowanym startem biegu. W ramach rozgrzewki przebiegliśmy 2,5 kilometra w średnim tempie 4:43/km. Wcale nie wolno jak na rozruch, ale to na skutek przenikliwego zimna. Nogi były sztywny. Częściowo od mrozu a częściowo po prostu regularnym bieganiem na wysokiej objętości. Temperatura oscylowała w okolicach -5 stopni Celsjusza, ale ta odczuwalna faktycznie była jeszcze niższa. Co ciekawe po powrocie do szkoły było Nam wręcz gorąco. Ale po kilkunastu minutach ponownie trzeba było wyjść z powrotem na zewnątrz i to już bez dodatkowych wierzchnich warstw.
Wykorzystałem tych kilka minut na parę ćwiczeń rozgrzewki dynamicznej w szkole a następnie ponownie wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się w kierunku oddalonej o 500 metrów inii startu. Po raz kolejny pojawił się problem z wkręceniem na wyższe obroty. Podskoki, wymachy itp. na niewiele się zdawały. Na kilka minut przed startem wykonałem trzy przebieżki. Szybko też okazało się, że start i pierwsze 500 metrów będzie pod wiatr.
Bieg
Już przed zawodami było pewne, że na linii startu pojawi się kilku bardzo mocnych biegaczy i biegaczek w krajowego topu a to za sprawą bardzo okazałych nagród pieniężnych. Oczekując na start tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że czołówka pierwszy kilometr pokona w czasie poniżej 3:00/km. Trzeba było zatem trzymać nerwy na wodzy.
Strzał startera padł punktualnie o godzinie 10:00. Już po kilkunastu metrach przypomniałem sobie, że nie przestawiłem w zegarku ustawień z automatycznym oznaczeniem okrążeń co jeden kilometr. Nie było też czasu, aby przestawiać tego w trakcie biegu, więc odpuściłem to sobie i postanowiłem biec na tyle na ile organizm było aktualnie stać.
Po pierwszej prostej był zakręt w lewo. Jakoś przed pierwszym kilometrem u mojego boku była jedna osoba a gdy lekko zerknąłem przez ramię za siebie była też Dominika. Lekko zdezorientowany chciałem się jej zapytać „Czy Ty tak szybko biegniesz? Czy może ja tak wolno?”, ale podmuchy wiatru, pruszący lekko śnieg i spotęgowane odczucie mrozu sprawiło, że nie chciałem tracić niepotrzebnie energii na wypowiadanie jakichkolwiek słów.
Wypatrywałem flagi oznaczającego pierwszy kilometr, ale takowej nie było. Nie spoglądałem na zegarek, nie kontrolowałem ani tempa, ani dystansu. Tuż obok mnie była jedna osoba, którą ciężko było mi zidentyfikować. Wysoka, szczupła osoba, przypominająca talią kobietę, ale tak zamaskowana i w okularach przeciwsłonecznych, że ciężko mi było jednoznacznie stwierdzić czy nie jest to może mężczyzna. Z tą osobą zresztą przebiegłem połowę dystansu i to ona najczęściej będzie się w tej relacji z samego biegu przewijała.
Po kilkuset metrach stwierdziłem z dużą dozą prawdopodobieństwa, że jest to kobieta. Biegła ze mną ramię w ramię. Kiedy ja się wysunąłem krok lub dwa do przodu ona od razu mnie „kleiła”. Kiedy ona na chwilę przesunęła się metr lub dwa do przodu, ja byłem tuż za nią. Nie odpuszczała choćby na parę metrów i nie odzywała się choćby słowem. Szybko zrozumiałem, że jest to z pewnością jakaś biegaczka zza wschodniej granicy. To by miało logiczny sens, biorąc pod uwagę fakt, że taki start to doskonała okazja do solidnego wynagrodzenia za kilkanaście minut wzmożonej wysiłkowej pracy.
Po kolejnych kilkuset metrach znowu nie było żadnej flagi, ani oznaczeń poziomych na asfalcie. Był za to pomiar czasu. Na logikę stwierdziłem, że to już połowa dystansu i miałem nawet po raz pierwszy zerknąć na zegarek, aby zweryfikować międzyczas. Ostatecznie nie zrobiłem tego. Jak się później okazało aparatura do pomiaru czasu rozstawiona była na pewno sporo wcześniej, gdzieś w okolicy już drugiego kilometra.
Choć minęło już kilka minut biegu na względnie wysokiej intensywności czułem, że nadal ciężko mi złapać w pełni optymalną temperaturę ciała. Nogi co prawda nie były zmęczone, ale odczucie było jakieś takie dziwne. Mięśnie łydek i ud były po prostu zmarznięte.
Kiedy przebiegaliśmy z jednej strony osiedla przez szeroką dwupasmową ulicę na drugą jego część pomyślałem, że to musi być już gdzieś w okolicach czwartego kilometra. Wtedy po raz pierwszy zerknąłem kątem oka na zegarek i ujrzałem w polu dystansu cyferki „3,10”. Pomyślałem: „Jak to? To dopiero trzeci kilometr?”. Po chwili musiałem się upewnić i spojrzałem na czas trwania licząc od początku a tam faktycznie było około „10:30”. Stwierdziłem: „Kurcze faktycznie to dopiero jest trochę za trzecim kilometrem”. W tym też momencie utwierdziłem się w fakcie, że moja towarzyszka to biegaczka spoza granicy. Jej koledzy stojąc wzdłuż trasy zagrzali ją do dalszego biegu i stało się dla mnie jasne, że miałem dobre przeczucie.
Po „dopingu” (tym słownym oczywiście), nabrała takiego wiatru w żagle, że zacząłem momentalnie tracić do Niej dystans. Najlepsze jest to, że moje odczucie podpowiadało mi, że ja wcale jakoś nie zwalniam, natomiast ona zyskiwała systematycznie przewagę.
Na tym etapie rywalizacji przyszło mi już biec samemu. Gdzieś w okolicach kilometra czwartego doścignąłem mojego kolegę Huberta, z którym mieliśmy dwa fajne, mocne biegi w roku ubiegłym. Tego dnia Hubert ruszył mocniej i ewidentnie go odcięło. Kiedy go wyprzedzałem powiedział „Dawaj Mati” na co ja odpowiedziałem „Oj ciężko jest”. W gruncie rzeczy podczas samego biegu nie miałem jakiegoś potężnego kryzysu, ale ciężko mi było się odpowiednio dogrzać, mimo że to był już w zasadzie ostatni etap biegu.
Na ostatnim kilometrze miałem wrażenie, że była niesamowita ilość zakrętów. Krótka prosta i zakręt, kolejna prosta i znowu zakręt. Biegłem tak od zakrętu do zakrętu. Wreszcie ujrzałem linię mety i te ostatnie 100 metrów jeszcze wykrzesiłem z siebie nieco sił, aby urwać może 2 lub 3 sekundy z ostatecznego rezultatu.
Ostatecznie zegar na mecie wybił 17 minut i 8 sekund.

- Klasyfikacja OPEN: 17/657
- Klasyfikacja mężczyzn: 13/459
- Klasyfikacja wiekowa (30-39 lat): 6/118
Dodam tylko, że kobietą z którą biegłem niemal do trzeciego kilometra krok w krok okazała się Białorusińka. Zdołała ona wyprzedzić jeszcze trzy osoby i finiszowała w czasie 16 minut i 51 sekund. Aż 17 sekund przede mną! Oznacza to, że dwa ostatnie kilometry pobiegła średnio po 8-9 sekund szybciej. Ale w całej tej historii najlepszy jest jeszcze inny fakt. O godzinie 11:00 wystartowała na dłuższym dystansie 15-stu kilometrów i pokonała go w czasie 55 minut i 5 sekund a więc tempem 3:40/km. To się nazywa moc (…)
Zakończenie
Tuż po zakończeniu biegu odebrałem pamiątkowy medal, chwyciłem jednego banana oraz narzuciłem na siebie folię ochronną, aby jeszcze bardziej się nie wyziębić.
W ramach schodzenia przetruchtałem jedynie 1,5-ra kilometra w średnim tempie 5:15/km. Co ciekawe nogi były w dobrej kondycji, nadzwyczaj dobrej, co jednak nie jest dobrą oznaką, bo po wysiłku na tak krótkim dystansie powinny być jednak zmęczone.
Po przebraniu w ciepłe ubrania skorzystałem z zaproszenia VIP na catering. W ramach poczęstunku skosztować można było wiele świeżych przekąsek oraz pysznych ciast domowych. Standardowo dostępna była również gorąca herbata, kawa, woda oraz napoje gazowane.
O godzinie 12:30 wraz z Dominiką i Maksem przeszliśmy do rozstawionego obok dużego namiotu, gdzie odbywały się dekoracje w wielu kategoriach z podziałem na oba rozgrywane dystanse. Z kolei około godziny 14:00 po zakończeniu całej imprezy przeszliśmy na najbliższy przystanek tramwajowy i udaliśmy się na Dworzec Centralny, skąd o godzinie 15:40 mieliśmy pociąg powrotny do Lublina. O godzinie 17:30 byłem już w mieszkaniu.
Ocena imprezy
Tak jak wspominałem już na początku tego wpisu w wydarzeniu pt. „Bieg Chomiczówki” (mam tutaj na myśli ogólną imprezę biegową, bez znaczenia na dystans) brałem udział po raz pierwszy, choć rzecz jasna słyszałem o niej od wielu osób. Jest to zresztą praktycznie pierwsza tak duża impreza biegowa w całym roku kalendarzowym. Dodatkowo rozgrywana w stolicy co zawsze przekłada się na solidną frekwencję.
Teraz z perspektywy uczestnictwa sam mogę ocenić tą imprezę. A uważam, że noty na prawdę powinny być wysokie. Już sam fakt, że Bieg Chomiczówki został rozegrany po raz 42 a Bieg o Puchar Bielan po raz 18 mówi samo za siebie. To impreza biegowa z bardzo długą tradycją.
Organizator pod wieloma względami staje na wysokości zadania. Nie sposób wyliczyć aspektów o jakie należy zadbać, aby zorganizować tak duże wydarzenie. To z pewnością wielomiesięczny wysiłek dużej grupy osób. Zamknięte ulice dzielnicy, zaangażowani wolontariusze, punkty depozytu, posiłku regeneracyjnego itp. Cała masa składowych.
Dla osób spoza Warszawy największym wyzwaniem mógł być fakt, że w zupełnie innym miejscu było zlokalizowane biuro zawodów, w innym szatnie i depozyty a jeszcze w innym start, meta i dekoracja biegów. Oczywiście nie były to odległości, których nie da się w miarę w krótkim czasie pokonać, ale dla mnie osobiście to było stosunkowo nowe doświadczenie.
Dla wielu uczestników biegów masowych jednym z najmilszych chwil po mecie jest odebranie pamiątkowego medalu. I tutaj muszę przyznać, że podział na medal za bieg 5-cio i 15-sto kilometrowy był wyraźny, co w mojej opinii jest bardzo słusznym posunięcie. Zresztą Chomiczówka daje możliwość wystartowania na dwóch dystansach, więc taka kopia medalu byłaby zwyczajnie słaba.
Pakiet startowy również nie należał do ubogich. Z perspektywy lat i uczestnictwa w wielu biegach aspekt ten nie jest dla mnie najważniejszy, ale wciąż doceniam Organizatorów tych biegów, które pod tym względem trzymają wysoki poziom.
W akapicie podsumowania mogę napisać, że polecam tę imprezę biegową każdemu, kto jeszcze nie miał okazji na niej wystartować. Warunki atmosferyczne to corocznie zagadka, ale takie to już uroki pierwszych, dużych imprez biegowych w Naszym kraju.
Be First to Comment